– W ciągu roku przebywa w Polsce maksymalnie półtora do dwóch milionów cudzoziemskich pracowników – szacuje dr hab. Paweł Kaczmarczyk, dyrektor Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego. I tłumaczy, że nie jest tak, że tylu ich przebywa przez cały czas, gdyż wyjeżdżają na kilka miesięcy do siebie i wracają. Średniorocznie to liczba o około połowy niższa. Dane ZUS pokazują pewne fluktuacje. Sezonowość wynika nie tylko z rocznego cyklu koniunktury na rynku pracy, lecz także sposobu rejestracji pracowników z zagranicy.
Obecnie istnieją trzy możliwości zatrudnienia cudzoziemca. Oświadczenia dają możliwość półrocznej pracy dla obywateli sześciu państw z byłego Związku Radzieckiego, w tym Ukrainy i Białorusi. Obok nich funkcjonują oświadczenia na pracę sezonową na 9 miesięcy. Wreszcie najbardziej stabilna forma to zezwolenia na pracę. Dane resortu pracy pokazują, że przeważają oświadczenia – zezwoleń wydano w Polsce w zeszłym roku 328 tys., a oświadczeń zarejestrowano 1,5 mln. Ale od kilku lat szybciej rośnie liczba zezwoleń. To pozytywny trend, który pokazuje stabilizację zatrudnienia cudzoziemców. Zezwolenie na pracę jest bowiem dla nich furtką do zdobycia karty stałego pobytu i osiedlenia się w Polsce.
Popyt zgłaszany przez polskich pracodawców jest coraz większy. – Pytanie, na ile wynika to z faktu, że coraz trudniej jest znaleźć polskich pracowników, a na ile z tego, że część firm założyła zatrudnianie cudzoziemców jako podstawową strategię biznesową – zastanawia się Paweł Kaczmarczyk. Jednak gdyby ten drugi wariant się upowszechnił, byłoby to niekorzystne, gdyż oznaczałby, że firmy sprowadzają cudzoziemców, zamiast szkolić polskich pracowników czy inwestować w innowacje. Może to prowadzić do wzrostu resentymentów wobec pracowników z zagranicy.
Tak duża liczba obcokrajowców wywiera istotny wpływ na gospodarkę. – Polska ma najwyższy udział obcokrajowców w relacji do ogółu pracujących w regionie. To jeden z czynników tłumaczących brak eksplozji płac czy silnego przyspieszenia inflacji mimo szybkiego spadku bezrobocia – podkreśla Jakub Borowski, główny ekonomista Crédit Agricole.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zwraca uwagę, że to obywatele Ukrainy pozostają wciąż najczęściej zatrudnianymi cudzoziemcami w Polsce. "Wydaje się dla nich ponad 70 proc. zezwoleń na pracę, ponad 90 proc. oświadczeń o powierzeniu wykonywania pracy cudzoziemcowi oraz znacznie powyżej 90 proc. zezwoleń na pracę sezonową" – informuje resort.
Wydawało się, że napływ pracowników z tego kierunku zaczyna hamować, powodem miała być konkurencja Niemiec jako rynku pracy oraz wyczerpywania się możliwości sprowadzania z tego kierunku pracowników. Ale zdaniem prof. Kaczmarczyka to obawy na wyrost. – Sami badacze ukraińscy oceniają, że potencjał migracyjny tego kraju utrzyma się jeszcze przez kilkanaście lat i celem numer jeden będzie Polska. Decydują o tym uwarunkowania kulturowe, w tym język, niskie koszty transportu i niski poziom ryzyka oraz dobrze rozwinięte sieci powiązań między Polską a Ukrainą. Do listy tej ja osobiście dodałbym także bardzo dużą aktywność pośredników – podkreśla Kaczmarczyk.
W perspektywie ostatnich lat widać, że największym kłopotem jest to, że polityka nie nadąża za rzeczywistością. – Polska to kraj, w którym wciąż nie ma dokumentu strategicznego dotyczącego migracji. W sposób bardzo liberalny traktujemy napływ pracowników sezonowych, a nie akceptujemy imigrantów z obszarów odległych kulturowo – podkreśla prof. Kaczmarczyk.
Eksperci postulują wprowadzenie rozwiązań ułatwiających życiową stabilizację imigrantów zarobkowych oraz zmianę modelu migracji z krótko- na długookresową. Miałoby to być realizowane przez upowszechnianie zezwoleń na pracę, łatwiejszą drogę od oświadczenia do zezwolenia i od zezwolenia do karty stałego pobytu łącznie z rozwiązaniami ułatwiającymi sprowadzenie rodziny przez imigranta. Przynajmniej częściowo takie rozwiązania znalazły się w ustawie o instytucjach rynku pracy przygotowanej w tej kadencji, ale prace nad nią zostały zastopowane. PiS, który grał kartą antyimigrancką w wyborach 2015 r., boi się, że teraz zaczną jej używać jego rywale po prawej stronie, czyli Konfederacja. Dlatego stopuje pracę nad takimi rozwiązaniami czy strategią migracyjną.
Niemiecka ustawa nie doprowadzi do exodusu Ukraińców
Przyjęta w ubiegłym miesiącu przed Bundestag ustawa dotycząca migracji zarobkowej wzbudziła w Polsce duże zainteresowanie. Już podczas prac nad dokumentem wróżono, że liberalizacja zasad wejścia na rynek niemiecki zachęci Ukraińców obecnie pracujących na terenie Polski do kolejnej podróży w poszukiwaniu wyższych zarobków, tym razem za Odrę. Takie rozumowanie pozornie ma twarde podstawy. Niemcy to największy rynek na terenie UE, gdzie pracując np. w branży budowlanej, można liczyć na wynagrodzenie przekraczające, czasem znacznie, 2 tys. euro netto. Dodatkowo z najnowszych danych Federalnej Agencji Pracy wynika, że w ubiegłym miesiącu zarejestrowano 799 tys. wolnych miejsc pracy.
Jednak analiza nowych przepisów powinna uspokoić polskich pracodawców. Także po 1 stycznia 2020 r., kiedy ustawa wejdzie w życie, podjęcie legalnej pracy na terenie RFN przez osoby spoza Unii będzie bardzo trudne. Na ułatwieniach skorzystają bowiem tylko osoby wykwalifikowane, wykształcone i znające język niemiecki. Bez wykazania, a dalej także nostryfikacji odpowiednich dokumentów potwierdzających ukończoną edukację w danym zawodzie, osoba nie dostanie pozwolenia na podjęcie pracy. Zresztą politycy rządzącej chadecji wielokrotnie publicznie uspokajali bardziej konserwatywną część swojego elektoratu, że nowe prawo nie będzie furtką dla niewykwalifikowanej siły roboczej. Niemieckie społeczeństwo nie ukrywa dumy z dobrze działającego systemu edukacji zawodowej. Przyuczenie trwające zazwyczaj dwa–trzy lata poprzedza niemal każde stałe zatrudnienie młodego pracownika.
W zbiurokratyzowanym państwie, jakim są Niemcy, nie będzie mieć więc znaczenia, czy potencjalny obywatel Ukrainy chcący wypłatę w złotówkach zamienić na euro ma wystarczające doświadczenie, bo takowe nabył podczas lat pracy w określonej branży. Bez odpowiednich dokumentów nie będzie mógł na terenie RFN podjąć pracy. Agencje pośrednictwa pracy, z którymi rozmawialiśmy, zwracają uwagę, że z pełną oceną nowego prawodawstwa należy poczekać do jej wejścia w życie, kiedy będzie można stwierdzić, na ile restrykcyjnie niemieckie instytucje podchodzą do wymagań stawianych przed pracownikami z krajów nieunijnych. W praktyce rząd federalny potrzebuje zmian w prawie, aby poprzez umowy, zawierane z np. krajami bałkańskimi uzyskać dopływ całych grup wykwalifikowanych pracowników. Pierwszą taką umowę niemiecki minister zdrowia Jens Spahn podpisał w tym miesiącu z rządem Kosowa. Tamtejszy system kształcenia pielęgniarek zostanie za pieniądze Berlina dostosowany do niemieckich standardów. Uczestniczki kursu będą się także uczyły języka, tak żeby po zakończeniu edukacji móc podjąć pracę w niemieckich szpitalach i domach opieki.