Siemianowice Śląskie. W jednej ze szkół za chwilę rozpocznie się prosty eksperyment z podstaw rynku pracy. Niczego nieświadoma młodzież chętnie bierze udział w zajęciach, o których milczy podstawa programowa. Tym chętniej, że właśnie przepada jej matematyka. Niecodzienne zajęcia nazywają się zaczepnie: „Po co w życiu przedsiębiorczość?”. Po krótkim wprowadzeniu teoretycznym cała klasa zostaje podzielona na grupy. Każda dostaje czystą kartkę papieru i musi sobie wyobrazić, że ma do dyspozycji 20 tys. zł - tyle mniej więcej wynosi dotacja dla początkujących przedsiębiorstw. Co trzeba zrobić? Zainwestować otrzymane środki w rozkręcenie firmy sprzedającej pomidory. Proste? To do dzieła.

Reklama

Młodzież kombinuje, testując różne scenariusze biznesowe. Można kupić sadzonki za grosze, zasiać, zebrać plony i sprzedać z dużym zyskiem na targu. Prowadząca zajęcia od razu sprowadza domorosłych przedsiębiorców na ziemię. Ale zanim pomidory dojrzeją, minie kilka miesięcy, a i tak nie ma pewności, czy obrodzą. A co, jeśli te sadzonki będą kiepskie gatunkowo? Albo przyjdzie nieurodzaj, zła pogoda i cały trud pójdzie na marne? –-dręczy pytaniami uczniów.

Drugi pomysł na ten sam biznes jest dużo ostrożniejszy. Inna grupa nie chce sadzić pomidorów, tylko jechać do hurtowni, kupić kilka skrzynek warzyw, a drugiego dnia sprzedać wszystkie na bazarze. Koszty inwestycji są niewielkie, a zarobek pewny i natychmiastowy, choć groszowy, bo bardziej się opłaca wyprodukować niż kupić u pośrednika. Ale każdy biznes obarczony jest ryzykiem: trzeba przyjąć jakąś strategię i konsekwentnie ją realizować.

Pod koniec części warsztatowej jest czas na podsumowanie. Głos ma znowu prowadząca. – A teraz wyobraźcie sobie taką sytuację, że jesteście na tym targu warzywnym doskonale przygotowani do sprzedaży. Macie stół, elektroniczną wagę, pudełko na drobne, reklamówki z logo firmy i potraficie tak przemówić do klienta, że na pewno ustawi się w kolejce do waszego straganu. Tylko jest jeden problem: nie zabraliście ze sobą pomidorów.