MF dokonuje przeglądu profesji związanych z finansami, które będą podlegały deregulacji. Chciałoby ułatwienia dostępu m.in. do zawodu maklera giełdowego i towarowego, agenta i brokera ubezpieczeniowego, doradcy inwestycyjnego oraz podatkowego. W tej chwili urzędnicy oceniają, na ile możliwe jest otwarcie tych zawodów, czy będzie ono pełne, czy zostaną tylko poluzowane kryteria dostępu.
Pomysł nie spodobał się zainteresowanym. Maklerzy pracujący dla TFI, OFE i firm zarządzania aktywami odpowiadają za środki obywateli sięgające ponad 350 mld zł – mówi członek zarządu Związku Maklerów i Doradców Adam Drozdowski. Nie wyobraża sobie, że do tej czynności mogą być dopuszczane osoby, których umiejętności nie zostałyby zweryfikowane państwowym egzaminem.
Przeciwne liberalizacji jest też Stowarzyszenie Polskich Brokerów Ubezpieczeniowych i Reasekuracyjnych. Konkurencja jest dobra dla klientów. Ale tam, gdzie rynek nie jest w stanie na bieżąco zweryfikować umiejętności osoby wykonującej dany zawód, potrzebna jest rękojmia jakości – twierdzi Jacek Kliszcz, prezes stowarzyszenia. Jego zdaniem dopuszczenie do wykonywania tego zawodu każdego, kto tylko będzie chciał, może doprowadzić do poważnego spadku zaufania do ubezpieczeń.
Sceptyczna wobec zmian jest Komisja Nadzoru Finansowego. Twierdzi, że zniesienie licencji w branży finansowej może negatywnie odbić się na jakości usług, a poza tym jest pod prąd unijnej tendencji do zwiększania kontroli nad rynkami finansowymi. O ile jednak w przypadku doradcy inwestycyjnego czy podatkowego stanowisko KNF wydaje się nieprzejednane, to niewykluczony jest kompromis, jeżeli chodzi o maklerów.
Ten zawód już dziś jest właściwie zawodem wolnym, bo większość osób pracujących w domach maklerskich to osoby bez licencji – przyznaje Łukasz Dejnowicz z KNF. Zgodnie z przepisami tylko dwóch maklerów w firmie musi mieć zdany egzamin państwowy. Pozostali muszą po prostu dobrze pracować. Do tej pory licencję maklerów otrzymały w Polsce 2502 osoby. Nie wszystkie jednak pracują w zawodzie.
Liberalizacja na pewno nie podoba się również firmom szkoleniowym, które przygotowują do egzaminów państwowych. Za ośmiodniowy kurs maklera trzeba zapłacić ok. 2,5 tys. zł, a za szkolenie na doradcę inwestycyjnego – ok. 4 tys. zł. Chętnych na nie nie brakuje, bo licencja uprawnia m.in. do zasiadania w radach nadzorczych państwowych spółek.