Pracodawcy uciekają od etatu, bo boją się spowolnienia w gospodarce. Ponad 70 proc. firm, które w tym roku planują wzrost zatrudnienia, chce przyjmować pracowników tymczasowych, freelancerów, a także osoby prowadzące własną działalność gospodarczą. Potwierdzają to zarówno sondaże organizacji pracodawców, czyli BCC, PKPP Lewiatan czy Pracodawcy PR, jak i dane z największych agencji pośrednictwa pracy.
To, że pracodawcy uciekają od etatów, widać też w danych Głównego Urzędu Statystycznego. Wynika z nich, że od 30 czerwca do 30 września ubiegłego roku aż o 13 tys. zmalała liczba tradycyjnych umów o pracę w firmach zatrudniających powyżej 9 osób. To nowe zjawisko, bo począwszy od stycznia 2010 roku liczba zatrudnionych na umowę o pracę stale rosła i w trzecim kwartale 2011 roku przekroczyła 9,1 mln osób.
W tym roku ekonomiści spodziewają się spadku etatów przede wszystkim w mikroprzedsiębiorstwach, które najbardziej uderzy po kieszeni wzrost składki rentowej o 2 proc. oraz podwyżka płacy minimalnej z 1386 do 1500 zł. Małe warsztaty i zakłady usługowe nie będą zatrudniać na umowy o pracę – mówi Jerzy Barnik, prezes Związku Rzemiosła Polskiego. Wiele firm już zamienia swoim pracownikom etaty na umowy o dzieło albo proponuje założenie działalności gospodarczej. Każda taka ucieczka to dla pracodawcy kilkaset, a czasem nawet kilka tysięcy złotych oszczędności – wyjaśnia Bartnik.
Niechęć do zatrudniania pracowników na etaty zwiększa również niepewność w gospodarce, która w tym roku może zwolnić nawet do 2,5 proc. PKB, co dla wielu przedsiębiorstw może oznaczać spadek zamówień, a w efekcie konieczność redukcji. A nie wiedząc co się może wydarzyć, firmy nie chcą podpisywać umów, których zerwanie wiąże się wypłacaniem odpraw pracownikom.
To, że rynek pracy będzie ewoluował, potwierdza Jacek Męcina, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Rosła będzie liczba osób zatrudnionych np. w niepełnym wymiarze godzin, na umowy czasowe, a także na zasadzie telepracy – mówi.
Obecnie na umowy etatowe pracuje ponad 70 proc. zatrudnionych. To znacznie mniej niż w 2000 roku, kiedy miało je 93,9 proc. pracowników najemnych. Liczba etatowców zmniejsza się w miarę jak przybywa samozatrudnionych, a także pracowników tymczasowych. Zwłaszcza ta ostatnia grupa wykazuje w ostatnich latach dynamiczny wzrost: w 2001 roku było ich tylko 31 tys., natomiast w trzecim kwartale 2011 roku już 102 tys.
Nie oznacza to jednak, że etat odejdzie do lamusa. Wręcz przeciwnie, w miarę jak w wyniku starzenia się społeczeństwa zwiększać się będzie (od 2015 r.) deficyt na rynku pracy, firmy będą oferowały im coraz atrakcyjniejsze warunki zatrudnienia: stałe umowy, dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne albo na życie. Już dziś w branżach, gdzie o pracowników najtrudniej, umowa etatowa jest normą. Tak jest m.in. w centrach księgowo-usługowych czy sektorze IT.
Eksperci od rynku pracy obserwują też inne zjawisko: firmy zatrudniają pracownika na umowę o dzieło albo na firmę, ale coraz częściej wykupują im pakiety medyczne, oferują płatne urlopy albo wyższe wynagrodzenie netto. Chodzi o to, żeby pracownicy zatrudnieni na umowy cywilnoprawne nie czuli się gorsi od tych etatowych.
Na etacie jest dziś 70 proc. zatrudnionych. W 200o r. było 94 proc.
Jak zadbać o równe szanse
Europejski rynek pracy jest regulowany przez unijną dyrektywę z października 2011. Nakazuje ona wyrównanie warunków zatrudnienia osób pracujących na umowy na czas określony i nieokreślony. Brytyjczycy prowadzili sondaże wśród pracodawców, jak nowe prawo wpłynie na bezrobocie. Wynik jednego z nich opublikował dziennik „Daily Telegraph”. Jedna trzecia prywatnych pracodawców zadeklarowała w nim, że nie podpisze nowych umów na czas określony z powodu dyrektywy. Zgodnie z nowymi regulacjami – po upływie 12 tygodni zatrudnieni na umowach czasowych muszą mieć identyczne uposażenia, co pracownicy na umowach bezterminowych, jeśli wykonują taką samą pracę.
Według szacunków brytyjskich władz z tego powodu roczne koszty zatrudnienia pracowników dla małych firm wzrosną o 2949 funty a dla firm średnich – o 73 188 funtów. Łącznie dla brytyjskich przedsiębiorców rachunek wyniesie 1,8 mld funtów w skali roku. To szczególnie zła wiadomość dla młodych ludzi, wśród których aż milion nie ma pracy. Znaczna część młodych Brytyjczyków jest zatrudniona na umowy na czas określony (12-tygodniowe).