Opłata za zmniejszoną retencję jest pobierana już dziś od obszarów, na których woda nie może wsiąkać w glebę, bo powierzchnia jest np. zabetonowana lub zajmuje ją nieruchomość. Obecnie jednak uiszczają ją przede wszystkim właściciele hipermarketów wyposażonych w wybetonowane parkingi. Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej chce to zmienić w taki sposób, by opłatę tę płaciło więcej podmiotów.
Masz kanalizację? I tak zapłacisz
Resort przygotował projekt ustawy o inwestycjach w zakresie przeciwdziałania skutkom suszy, o którym pisaliśmy już w zeszłym tygodniu („Miasta zarobią na betonowych działkach” w DGP nr 161/2010). Zaostrza on znacznie warunki, które decydują o podleganiu opłacie za zmniejszoną retencję (patrz infografika). Do katalogu działek objętych opłatą dołączą na przykład nieruchomości na niewielkich działkach (już 600 mkw.) oraz te z terenów zurbanizowanych, także tych w centrach miast.
– Zgodnie z projektem opłata za zmniejszoną naturalną retencję terenową obejmie także nieruchomości, do których doprowadzona jest kanalizacja. Będzie to dodatkowa danina niezależna od opłaty za odprowadzenie wód opadowych lub roztopowych, czyli tzw. deszczówki – tłumaczy Maciej Łukaszewicz, radca prawny z Kancelarii Radców Prawnych Zygmunt Jerzmanowski i Wspólnicy.
Dziś opłata ta dotyczy tylko nieruchomości na obszarach nieujętych w systemy kanalizacji (otwartej lub zamkniętej). Między innymi z tego powodu, jeśli ustawa wejdzie w życie, obejmie – jak szacuje resort gospodarki morskiej – 20 razy więcej nieruchomości niż obecnie.
Samorządy też się nie wymigają od opłaty
Prawnicy zaznaczają, że podatek od betonu zapłacą także samorządy. – Gmina może być podmiotem zobowiązanym do ponoszenia opłaty za zmniejszenie naturalnej retencji na należących do niej i będących w jej posiadaniu nieruchomościach. Ani obowiązujące prawo wodne, ani projektowana specustawa nie wprowadzają w stosunku do samorządów wyłączeń podmiotowych – mówi Joanna Kostrzewska, radca prawny z Kancelarii Prawnej Dr Krystian Ziemski & Partners.
Do katalogu nieruchomości objętych opłatą dołączą więc zapewne należące do gmin skwery i place, które w ostatnich latach z wielkim upodobaniem były pozbawiane zieleni na rzecz kostki brukowej albo betonu. Takie przykłady mogliśmy obserwować m.in. w Puławach, Piasecznie, Skierniewicach i wielu innych miejscowościach.
Skala zamiany zieleni na beton w ostatnich latach jest trudna do oszacowania.
– Na podstawie zdjęć satelitarnych można stwierdzić, że w większych miastach ubytek terenów zielonych, czyli powierzchni biologicznie czynnej, na rzecz tej nieprzepuszczającej deszczy, to 1 proc. w skali roku – mówi Jan Mencwel, przewodniczący stowarzyszenia Miasto Jest Nasze i autor książki „Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta”.
Czy opłata od betonu zatrzyma ten proces? Trudno powiedzieć. Będzie na pewno sygnałem dla samorządów, że pozbywanie się zieleni nie jest właściwym kierunkiem. Ale niekoniecznie będzie realnym i odczuwalnym wydatkiem. Miasta co prawda zapłacą za wybetonowane nieruchomości, ale niewiele. Za przykład niech posłużą rynki w dwóch polskich miastach. Plac Zamkowy w Warszawie ma ponad 1 ha powierzchni, z czego powierzchnia przepuszczalna, czyli umożliwiająca przesiąkanie wody, to zaledwie 31 mkw. Roczna opłata za zmniejszoną retencję mogłaby więc wynieść najwyżej 15 tys. zł rocznie. Krakowski rynek liczy 4 ha. Przy założeniu, że stanowi jedną nieruchomość, opłata roczna za zmniejszoną retencję to maksymalnie 60 tys. złotych. Niewiele w skali tak dużych miast.
Kropla do kropli, złoty do złotego
Jeśli przepisy wejdą w życie, jest szansa, że gminy zaczną bardziej przykładać się do ściągania tej opłaty, bo dziś często machają na nią ręką, uznając, że są to małe pieniądze. Resort gospodarki morskiej liczy jednak, że po rozszerzeniu katalogu zobowiązanych do uiszczania daniny, wpływy z tego tytułu wzrosną z 6 mln zł do 180 mln zł.
– Gdyby gminy nie pobierały opłaty za zmniejszoną retencję, najprawdopodobniej groziłaby im odpowiedzialność za naruszenie dyscypliny finansów publicznych – ostrzega Maciej Łukaszewicz.
Poza tym projekt zakłada, że gminy mają dostać więcej z pobranych opłat. Do ich budżetów ma trafiać 25 proc., a nie jak obecnie 10 proc. przychodu z opłaty od betonu. Pieniądze te będą „znaczone”, aż 80 proc. przychodu z nich samorządy będą musiały przeznaczać na „łapanie deszczu”.
Urzędnik w terenie i ze zdjęciami lotniczymi
Dodatkowe obciążenia administracyjne, wynikające choćby z tego, że opłata obejmie 20 razy więcej nieruchomości, będą jednak sporym wyzwaniem dla gmin. Dlaczego? Bo choć wielkość działki nie jest tajemnicą, problemem od strony praktycznej będzie określenie tej części nieruchomości, na której woda i opady nie wsiąkają w glebę.
Urzędnicy wyruszą w teren? Będą korzystali ze zdjęć lotniczych? Nie wiadomo. W dodatku udział nieprzepuszczanej powierzchni może się zmieniać: właściciel może przecież zrobić dodatkowy podjazd lub skuć kostkę, co oznacza konieczność aktualizowania danych.
Joanna Kostrzewska podkreśla, że zgromadzenie materiału dowodowego pod kątem ustalenia, kto jest podmiotem zobowiązanym do uiszczenia opłaty, a następnie jej wysokości, już teraz nastręcza gminom bardzo wielu problemów.
– Ogrom pracy związany z uzyskaniem potrzebnych danych jest niestety nieadekwatny do tego, jaka część tej opłaty trafia do gminy– dodaje.
A co jeśli właściciel nieruchomości nie zgodzi się z kalkulacją urzędników i zakwestionuje opłatę? – Jeśli skarga na wysokość opłaty nałożonej przez wójta, burmistrza, prezydenta miasta trafi do sądu administracyjnego, oceni on, czy decyzja została wydana z naruszeniem przepisów, czy nie. Po stronie samorządu będzie wykazanie, że zostało przeprowadzone postępowanie dowodowe w zakresie określenia powierzchni utraconej retencji – tłumaczy Maciej Łukaszewicz.
Gmina stroną sama dla siebie? To możliwe
Na tym problemy się nie kończą. Wątpliwości dotyczą tego, jak pod względem proceduralnym miałoby wyglądać naliczanie opłaty za nieruchomości należące do gminy.
– Ponieważ na etapie przygotowywania informacji o wysokości opłaty w świetle orzecznictwa sądów administracyjnych formalnie nie mamy do czynienia z postępowaniem administracyjnym, problematyczne jest to, że gmina jest stroną takiego postępowania prowadzonego przez jej wójta. Wątpliwa jest bowiem możliwość wyłączenia się wójta z prowadzonego w tym przedmiocie postępowania – zwraca uwagę mecenas Maciej Łukaszewicz.
Joanna Kostrzewska zaznacza z kolei, że wójt (burmistrz, prezydent miasta) posiadający w tym wypadku uprawienia organu podatkowego nakłada opłatę na gminę, którą reprezentuje.
– Należy mieć jednak na uwadze, że przepisy nie wyłączają możliwości takiego działania. Tak samo jest z podatkiem od nieruchomości, kiedy organ wykonawczy gminy (poza wyraźnymi wyłączeniami wynikający z ustawy) nakłada na reprezentowaną gminę tę daninę w drodze decyzji – mówi Joanna Kostrzewska.