W Europie nie ma już ani jednego kraju, gdzie dzietność przekracza 2,15. To właśnie taką wartość uznano za konieczną dla zastępowalności pokoleń. Oznacza to, że w państwach tych nie jest możliwy wzrost ludności w długim terminie bez dodatniego salda migracji - pisze Radosław Dietrich w artykule "Bijemy rekordy w depopulacji" w środowym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej".
Jeden z najsłabszych wyników w Europie
DGP dodaje, że ważne jest tempo depopulacji. "Dotychczas problem ten dotyczył głównie państw Azji Wschodniej - Korei Południowej, Chin, Tajlandii, Singapuru czy Tajwanu. Wiele wskazuje jednak na to, że do tego niechlubnego grona dołączy niedługo Polska" - czytamy.
Gazeta przypomina, że na początku lat 80. dzietność przekraczała poziom 2,2 dziecka. Potem jednak wskaźnik ten zaczął spadać, a przełomem okazał się wybuch pandemii. W tej chwili wynosi 1,16 i to najgorszy wynik w historii Polski i jeden z najsłabszych w Europie. .
Tak niska dzietność powoduje, że brakujących urodzeń nie da się skompensować migracjami. Brakujące urodzenia za same lata 1990–2020 to około 5 mln – mówi DGP demograf Mateusz Łakomy, autor książki "Demografia jest przyszłością".
Co jest przyczyną depopulacji?
Co jest przyczyną spadku dzietności? Według ekspertów to wysoka inflacja czy rosnąca niepewność, którą wywołały m.in. pandemia czy wojna w Ukrainie.
Czy dzietność się poprawi, gdy sytuacja gospodarcza i polityczna się unormuje? Eksperci mają wątpliwości W czasach wysokiej niepewności wiele par rezygnuje z potomstwa. Gdy jednak sytuacja się poprawia, następuje wyż kompensacyjny. Rodzą się wtedy dzieci, które nie przyszły na świat z powodu niepewnej sytuacji. Takiego wyżu oczekiwaliśmy po pandemii i wybuchu wojny na Ukrainie. Ten się jednak nie pojawił - zauważa prof. Piotr Szukalski z UŁ.
Trzy słabości polskiej polityki
Jego zdaniem to efekt znacznie głębszych zmian, spowodowanych przez trzy słabości polskiej polityki. Po pierwsze, zaniedbanie dostępu do mieszkań, a to właśnie one zwykle decydują o liczbie dzieci w rodzinie. Drugim obszarem jest brak odpowiednich usług poprawiających stan zdrowia reprodukcyjnego. Polki rodzą coraz później, a wraz z wiekiem płodność spada. Bez odpowiedniego wsparcia wiele par, które chcą mieć dzieci, nigdy się ich nie doczeka. Trzecim obszarem są dysproporcje płciowe w miastach i na wsi. Programy typu "Rolnik szuka żony" nie wzięły się znikąd. To na wsiach mężczyzn w typowym wieku zakładania związków żyje więcej. Z kolei w dużych miastach sytuacja jest odwrotna – na 100 mężczyzn przypada nawet 120 kobiet - podsumowuje prof. Piotr Szukalski z UŁ.
CZYTAJ WIĘCEJ W ŚRODOWYM E-WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>