Kai Strittmatter: Wcale. Wręcz przeciwnie, widzę w pewnym sensie powrót do przeszłości. Kiedy po raz pierwszy byłem w Chinach pod koniec lat 80., kraj ten się otwierał. A my jeszcze w początkach XXI w. wciąż wierzyliśmy w możliwość jego demokratyzacji. W Niemczech mamy powiedzenie „Wandel durch Handel”, „zmiana przez wymianę”. To przekonanie, że za zbliżeniem gospodarczym z autorytarnym państwem pójdzie również demokratyzacja czy liberalizacja.
Mało powiedziane. Kiedy przewodniczącym Komunistycznej Partii Chin został Xi Jinping, wprowadził zmiany, które wcześniej nikomu się nie śniły. Nie chodzi mi o to, że nie śniły się zachodnim analitykom – mówię o towarzyszach Xi z partii i chińskim społeczeństwie. Jego skuteczność i niebywała wprawa w podporządkowywaniu sobie wszystkiego była szokiem nawet dla komunistycznych elit. Oczywiście Chiny były dyktaturą nawet w czasach otwierania się na Zachód, w tych tzw. dobrych i optymistycznych czasach, które i ja podobnie wspominam. Przemiana dokonana przez Xi jest procesem, jakiego nie widziano od rządów Mao.
Jeśli ktoś jest fanatykiem kontroli i wydajności, to owszem, zapraszam do Chin. Na Zachodzie nie brakuje ludzi zachwyconych ich sukcesami gospodarczymi i rozwojem. Chińskie społeczeństwo zaadaptowało nowe narzędzia cyfrowe, sztuczną inteligencję, technologie big data, z prawdziwą pasją. Tylko że w świecie bez znanych nam regulacji chroniących prywatność, rządów prawa, trójpodziału władz wyszło z tego coś jak z serialu „Czarne lustro”. Jak gdyby pozwolono firmom z Doliny Krzemowej rozwijać swoje zabawki bez żadnego skrępowania i namysłu nad konsekwencjami – tylko na większą skalę i z użyciem o wiele potężniejszych technologii kontroli i nadzoru. Być może kontrola poszła za daleko…
Kai Strittmatter dziennikarz, przez wiele lat był korespondentem w Chinach, pisał również z Turcji i Grecji
CZYTAJ WIĘCEJ W WEEKENDOWYM WYDANIU MAGAZYNU DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ>>>