Niemcy są w grupie liderów, jeśli chodzi o wsparcie Ukrainy. Wiosenny pakiet pomocy (militarnej – red.) będzie miał wartość 1,1 mld euro. W sumie ta pomoc militarna, to już 3,3 mld euro i poza USA tylko Wielka Brytania porusza się w podobnym porządku wielkości – stwierdził dziś Boris Pistorius, minister obrony Niemiec na wspólnej konferencji prasowej z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem.
Co przemilczał szef niemieckiego MON?
Doceniając, że nasi sąsiedzi robią dużo i zachęcając ich by robili jeszcze więcej, warto pamiętać, że ta wypowiedź jest kontrowersyjna z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, te 3,3 mld euro, o których mówił niemiecki polityk, nawet nie licząc tego pakietu wiosennego, to pomoc zadeklarowana, a nie w całości dostarczona. Wlicza się w nią m.in. zestawy przeciwlotnicze Iris-T. Mimo tego, że zostały obiecane już długie miesiące temu, to wciąż nie wszystkie trafiły do Ukraińców. I trudno się dziwić – produkcja sprzętu to proces długotrwały. Faktyczna pomoc militarna Niemców przekazana Ukrainie to znacznie mniej niż 2 mld euro.
Pośrednim dowodem na to, że jest duża rozbieżność między deklaracjami, a sprzętem faktycznie dostarczanym, jest tzw. Ukraine Support Tracker. Jest to indeks przygotowywany przez Kiloński Instytut Badań nad Gospodarką Światową. Jeszcze kilka miesięcy temu pokazywał on dwie grafiki: militarną pomoc zadeklarowaną i faktycznie dostarczoną. Niemcy deklarowali dużo, ale z dostawami było znacznie gorzej. W tym samym czasie wartość zadeklarowanej i dostarczonej pomocy przez Polskę była taka sama. Teraz prezentowana jest już tylko pomoc zadeklarowana. Trudno oprzeć się wrażeniu, że sposób prezentacji danych zmienił się po to, by nasz zachodni sąsiad wypadał w bardziej korzystnym świetle.
Kolejna nieścisłość...
Drugą nieścisłością w wypowiedzi Pistoriusa jest to, że jeśli chodzi o pomoc militarną, to poza USA tylko Wielka Brytania porusza się w podobnym obszarze wielkości. Trudno się z tym zgodzić. Oficjalna wartość przekazanej przez Polskę pomocy to ok. 2 mld euro, o czym polski resort obrony informował pod koniec ubiegłego roku. Ale w piątek minister obrony zadeklarował, że do końca marca wyszkolimy i wyposażymy ukraińską brygadę. Będzie to więc co najmniej kilkadziesiąt kolejnych posowieckich czołgów i zapewne podobna liczba wozów bojowych. Wraz ze sprzętem towarzyszącym będzie to pomoc liczona w pojedynczych setkach milionów euro. Powiedzmy więc, że pomoc, którą Polska dostarczy do końca marca będzie dobijała do 2,5 mld euro. Ale pomoc dostarczona, a nie zadeklarowana.
Czy niemiecki minister obrony tego nie wiedział, bo objął urząd zaledwie kilka dni temu? Trudno w to uwierzyć. Jesteśmy w sytuacji gdy tzw. kolektywny Zachód, czyli USA, państwa UE, Australia, Japonia czy Korea Południowa jasno zadeklarowały wsparcie Ukrainy. Wiele krajów jasno informuje o przekazanej Ukrainie pomocy i jest to powód do dumy. Taka pomoc, oprócz najważniejszego celu jakim jest wsparcie Ukraińców w obronie, pozwala na budowanie pewnego kapitału politycznego, który będzie można kiedyś wykorzystać.
Zaklęcia Pistoriusa tego nie zmienią
Oczywiście w tym miejscu, możemy się na mocno naciągane stwierdzenia niemieckiego ministra obrony oburzać, ale warto spojrzeć na to, co w tej kwestii zrobił polski rząd. Dane o naszej pomocy są raczej ukrywane. Oczywiście można zrozumieć argument smutnych panów ze służb, którzy mówią, że jeśli będziemy to wprost komunikować, to będzie wiadomo ile nam sprzętu zostało. Ale ci bardziej wnikliwi obserwatorzy i tak są to w stanie policzyć, a podawanie ogólnej wartości pomocy militarnej, którą Polska przekazała Ukrainie nie musi zawierać szczegółowej listy przekazanego sprzętu. Gdyby polski rząd lepiej się w tej materii komunikował, takie twierdzenia ministra obrony Niemiec nie miałyby w przestrzeni publicznej racji bytu.
Przypomnijmy więc: Polska już przekazała Ukrainie uzbrojenie warte co najmniej 2 mld euro. Pomoc dostarczona przez Niemcy jest mniejsza. I zaklęcia niemieckiego ministra obrony tego nie zmienią.