Władza na kredyt
Od blisko kilkudziesięciu lat żadnej opcji politycznej nie udaje się przygotować i zrealizować w Polsce zrównoważonego budżetu. Od czasów Gierka Polska była i jest permanentnie zadłużana. PRL-owskie inwestycje finansowane zagranicznymi kredytami ugrzęzły w nieefektywnej i mało proeksportowej gospodarce centralnej.
Młoda polska demokracja i warunki gospodarki rynkowej stworzyły możliwość korzystania z takiego narzędzia jak dług publiczny, jednak bez szerszej świadomości i wyobraźni jakie to generuje koszty i ryzyka. Ostatnie 30 lat przyszło nam żyć w permanentnym zadłużeniu finansów publicznych.
Kolejne rządy, zarówno prawicowe jak i lewicowe, dążą do finansowania swoich, czytaj: naszych, potrzeb społecznych i gospodarczych, posługując się pożyczkami zaciąganymi w kraju i za granicą. Próby wprowadzenia stosownych mechanizmów zrównoważonego budżetu wszystkich obszarów, może poza samorządami, finansowanych ze środków publicznych były, jak dotychczas, nieudane.
Jedynym źródłem zapewnienia środków na finansowanie deficytu i wykup przypadającego (zapadającego) zadłużenia było w tej sytuacji pożyczanie i spłata w przyszłości. Zaczynano skromnie, bo i rynku na polskie papiery skarbowe nie było ani w kraju, ani za granicą. Ale z czasem politycy zaczęli dostrzegać w tym źródło zapewniające realizacje obietnic politycznych. Tym większych im stopień populizmu wzrastał. Obywatele, wyborcy nie posiadają w tej mierze żadnej wiedzy, o tym nie mówi się na wiecach, rzadko się pisze, a telewizja w tej sprawie milczy. „Kogo to interesuje?”.
Świadomość skutków nieprzemyślanego zaciągania kredytów czy życia na kredyt, jak wskazuje przykład kredytów mieszkaniowych we frankach, jest w społeczeństwie słaba. Polityki zaciągania co roku kilkudziesięciu miliardów złotych w postaci emisji obligacji skarbowych też nie można uznać za przemyślaną...
Kolejny budżet i następne blisko 70 mld zł deficytu w 2023 r. Pesymizm mój sięga głębiej. Ta tematyka coraz rzadziej jest przedmiotem opracowań i zainteresowania dziennikarzy czy ekonomistów. Nauczyliśmy się z tym żyć, przyzwyczailiśmy się do tego. Tylko czy tak będzie zawsze?
Zresztą, Polska nie jest w tym odosobniona. Dziś mało jest takich krajów, które nie pożyczają pieniędzy na wydatki, na świadczenia socjalne czy emerytalne, na zbrojenia czy inne nieprzewidziane wydatki, których nie sposób sfinansować z bieżących dochodów. Czynią to nie od kilku, ale od setek lat. Nawet Unia Europejska świadomie wykorzystuje finansowanie dłużne, aby zapobiegać kryzysom gospodarczym, ekologicznym i politycznym. Prowadzi to do powstawania unijnego długu publicznego. Tylko czy tak będzie zawsze?
Pieniędzy mamy w bród?
Pod koniec tego roku zbliżymy się do kwoty tysiąc pięćset miliardów złotych (1,5 biliona) długu całego sektora finansów publicznych. Oczywiście tego zaciąganego w ramach budżetu państwa i budżetów samorządowych. Dług zaciągany poza budżetem to temat na zupełnie odrębny artykuł.
Ta kwota to dla normalnie żyjącego i pracującego człowieka jest tak samo abstrakcyjną liczbą, jak wskaźnik długu czy wskaźnik inflacji. Tablica informująca o zadłużeniu państwa już znikła ze skrzyżowania Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich w Warszawie, a próby uświadomienia społeczeństwu istniejącego zagrożenia zakończyły się niepowodzeniem.
W dobie kryzysów migracyjnych, finansowych, pandemii, wojny i inflacji mało interesuje nas skąd się wezmą pieniądze na kolejne rządowe „plusy” (+), obiecywane kolejne dodatkowe emerytury, czy wydatki na dozbrojenie kraju. To zadaniem władzy jest zapewnić środki na wszystko. A ona ma wybór – jeśli można pożyczyć, pożycza. Ba, jeszcze niedawno premier i prezes NBP zapewniali, że pieniędzy mamy w bród (oczywiście mówili o pieniądzu publicznym).
Prawdą jest, że zadłużenie ma służyć społeczeństwu i rozwojowi kraju. Ale, każdy polityk, wypowiadający się w tych sprawach czy podejmujący decyzje, powinien brać pod uwagę perspektywę przyszłych warunków podejmowania decyzji finansowych w państwie, nie tylko w zakresie kosztów zadłużenia, możliwości dalszego zadłużania i ryzyka spłaty i refinansowania.
Inflacja a dług publiczny
Geneza obecnego wzrostu inflacji jest złożona i zawiniona nie tylko przez wojnę na Ukrainie i blokadę energetyczną. To także nieodpowiedzialna polityka monetarna i fiskalna ostatnich lat. Truizmem będzie stwierdzenie, że obecna i przewidywana sytuacja polityczna i militarna wzmaga także niepewność w gospodarce generując określone ryzyko.
Wielkość ryzyka plus nieudolna polityka fiskalna przyczyniają się do podsycania inflacji. Wzrost stóp procentowych, stanowiący tego konsekwencję, przekłada się na oprocentowanie pożyczek i kredytów, a także obligacji skarbowych. Czyli w efekcie końcowym kilkudziesięciomiliardowy coroczny koszt (odsetki) przyszłego zadłużenia wzrośnie.
Spróbujmy zatem uporządkować te zależności
Dług publiczny rośnie w wyniku wzrostu kolejnego deficytu, ten zaś jest rezultatem:
nieracjonalnej i nieefektywnie prowadzonej polityki wydatków publicznych, gdzie dawno zapomniano o oszczędnym gospodarzeniu groszem publicznym,
braku przemyślanej, dalekowzrocznej polityki wsparcia socjalnego grup społecznych najbardziej narażonych na pogorszenia warunków życia (zakres zubożenia społeczeństwa systematycznie rośnie). Polityka rozdawnictwa, PiS-owskich plusów zaowocuje w końcu wielkim minusem, który przyjdzie nam spłacać przez wiele lat,
inflacji, która działa w obie strony (przychodowej zwiększając wypływy z podatków), ale też bardziej rozkręca wydatki budżetowe, to zaś skutkuje podniesieniem wydatków w przyszłych latach (spłata długu i wzrost kosztów oraz ryzyka refinansowania zadłużenia),
nieprzemyślanej i szkodliwej dla Polski polityki konfliktu z UE blokując wpływy z budżetu Unii.
Narzędzia ograniczenia spirali inflacyjnej leżą głównie po stronie rządu i NBP. Dalsza proinflacyjna polityka fiskalna, przy braku wiarygodnych działań banku centralnego skutkuje pogłębianiem się kryzysu i dalszym wzrostem deficytu i długu publicznego. To sprzężenie będzie się wzmagać dopóki nie będzie działań w obu kierunkach – ograniczenia deficytu oraz hamowania inflacji i wzrostu stóp.
Do znudzenia można wskazywać błędy popełniane przez polityków i ekipę rządzącą kierującą się własną pokrętna logiką polityczną i dominacją nad prawami ekonomii, na elementarne błędy w zarządzaniu środkami publicznymi powodującymi bałagan rodem z gospodarki niedoborów.
W rezultacie spadku wartości pieniądza wywołanego inflacją, spada też wartość spłacanego obecnie długu. Często mówi się o tym, że inflacja zjada dług zapominając o tym, że dług, obecnie zaciągany po wyższych stopach, w przyszłości będzie wiązał się z wyższymi kosztami.
Nadal pozostaną dylematy związane z deficytem i długiem trudne do jednoznacznego rozstrzygnięcia. Czy zwiększać deficyt i zadłużenie w imię ponoszenia zwiększonych wydatków na obronność? Czy dofinansować od wielu lat niedoinwestowaną opiekę zdrowotna i edukację? Utrzymać strategiczne inwestycje czy podnieść wydatki na administrację? Tu jednak konieczna byłaby wizja, przemyślana koncepcja wyjścia z obecnej kryzysowej sytuacji, a nie kierowanie się horyzontem podyktowanym przez kalendarz wyborczy.
Politycy, mnożąc kolejne deklaracje i obietnice polityczne, czynione kosztem przyszłych zobowiązań, winni mieć świadomość faktu, że zawsze mogą nadejść takie czasy, kiedy każde następne zobowiązania będą obarczone większym ryzykiem „dojścia do ściany”. Chyba, że zakładamy w przyszłości brak rządów prawa, zablokowanie rynku kapitałowego, równe emerytury i powtórkę z kilkudziesięcioprocentowej inflacji.
Dr Arkadiusz Kamiński - były wieloletni dyrektor Departamentu Długu Publicznego w Ministerstwie Finansów, były Zastępca Skarbnika Urzędu Miasta st. Warszawy odpowiedzialny za finansowanie i zadłużenie