W czwartek Senat przegłosował poprawkę, o którą od dawna walczyły środowiska przedsiębiorców. Wprowadzała obligatoryjną waloryzację umów o zamówienia publiczne. Powód jest prosty - zawierane przed rokiem lub jeszcze wcześniej kontrakty nie przewidywały tak wysokiego wzrostu kosztów, który sprawia, że dziś firmy dokładają do interesu. Poprawka nakładała obowiązek podwyższania wynagrodzenia z uwzględnieniem wskaźnika zmiany cen materiałów lub kosztów. Administracja publiczna miała ponosić ciężar co najmniej połowy wzrostu cen: jeśli inflacja wyniosłaby 16 proc., to zamawiający musiałby o co najmniej 8 proc. podnieść zapłatę.

Reklama

"Brak pieniędzy"

Już następnego dnia Sejm poprawkę jednak odrzucił. Rekomendowała mu to sejmowa komisja. Strona rządowa przekonywała, że nie ma pieniędzy na obowiązkowe waloryzacje. Według szacunków ministerstwa Rozwoju i Technologii w skali kraju oznaczałoby to koszt 12 mld zł. Głosowanie zajęło chwilę, bez dłuższej dyskusji, bo na posiedzenie komisji nie wpuszczono nawet przedstawicieli organizacji skupiających przedsiębiorców. - Trudno to określić inaczej niż jako skandal. Nigdy wcześniej nie odmówiono mi wstępu do Sejmu - nie krył oburzenia w rozmowie z DGP Marek Kowalski, przewodniczący Federacji Przedsiębiorców Polskich i Rady Zamówień Publicznych. Przewodniczący komisji nadzwyczajnej do spraw deregulacji Bartłomiej Wróblewski (PiS) zapewniał jednak, że nic nie wiedział o niewpuszczeniu przedstawicieli przedsiębiorców.

Problem w tym, że brak waloryzacji w dłuższej perspektywie może oznaczać większe wydatki dla państwa i samorządów. Już w sierpniu zwracała na to uwagę w swych wytycznych Prokuratoria Generalna RP. Po zerwaniu umowy przez wykonawcę zamawiający będzie musiał rozpisać nowy przetarg na dokończenie inwestycji, w którym i tak zapłaci więcej. A firmy są takimi zleceniami coraz mniej zainteresowane: najnowsze dane pokazują, że na jeden przetarg o wartości poniżej progów unijnych przypada zaledwie 2,29 oferty.

Więcej w poniedziałkowym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej"