Kiedy 11 miesięcy temu szef MSZ Péter Szijjártó podpisywał 15-letnią umowę z Gazpromem na dostawy gazu, która opiewała na 4,5 mld m sześc. rocznie, węgierskie władze zapewniały, że za błękitne paliwo z Rosji Budapeszt płaci jedną piątą ceny rynkowej. Cena była ważna w kontekście kampanii wyborczej. Rząd przekonywał, że państwo węgierskie oszczędza miliardy euro na dostawach gazu, które może przeznaczyć na inne wydatki – np. podwyżki w budżetówce.
Ale już kilka dni po historycznym zwycięstwie Fidesz-KDNP w wyborach 3 kwietnia narracja zaczęła się zmieniać. Pojawiły się pogłoski, że gwarantowanych cen energii nie sposób będzie utrzymać na dotychczasowym poziomie, co znalazło odzwierciedlenie w zmianie od 1 sierpnia zasad dopłat. Centralny Urząd Statystyczny opublikował ceny, jakie Budapeszt płaci za gaz dopiero po wyborach. Wynikało z nich, że zamiast płacić najmniej, jest on liderem. Za surowiec więcej płaciła tylko Litwa, która prowadzi jednoznacznie antyputinowską politykę zagraniczną. W związku z zakręceniem kurka do Wilna obecnie najdroższy gaz jest na Węgrzech.