Patrząc z boku, to przełomowym momentem kryzysu jaki wynikł za sprawą zatrucia Odry, było pojawienie się rtęci. Wprawdzie ów niezwykły metal (do czasów nowożytnych uznawany za magiczny), objawił się nie tyle w rzece co w przestrzeni medialnej, jednak zadziałało to niczym machnięcie czarodziejską różdżką. Klasa polityczna nagle obudziła się z wakacyjnego letargu, a to z kolei sprawiło, że aparat państwa w końcu zaczął działać sięgając po narzędzia, jakimi dysponuje. Bez tego impulsu trwałby dalej w błogim zawieszeniu, niezależnie jaki trupy spływałyby Odrą lub słały na jej brzegach. Zupełnie obojętny na pytania, prośby, czy błagania zwykłych obywateli oczekujących od niego reakcji adekwatnej do skali zagrożenia.
Alarmujących doniesień było coraz więcej
Prześledźmy sobie tę sekwencję zdarzeń. Po 26 lipca pojawia się coraz więcej sygnałów, że w drugiej co do wielkości z polskich rzek poczynając od Oławy umierają ryby oraz inne stworzenia wodne. Z każdym dniem alarmujących doniesień jest coraz więcej, a obszar wymierania sukcesywnie się rozszerza wędrując w stronę Bałtyku. Jako, że nic nie wiemy, mamy prawo snuć teorie, że do rzeki dostała się lub została wpuszczona jakaś wysoce toksyczna substancja, zabijając wszystko co żywe. Ba! W pobliżu Odry znajdują się ujęcia wody pitnej dla większych i mniejszych miast. Nie wiemy, czy trucizna obecna w rzece się do nich nie przedostaje.
Miejmy też odwagę pójść o krok dalej. Za naszą wschodnią granicą toczy się wojna, a Polska jest kluczowym centrum przeładunkowym, przez które płynie na Ukrainę: broń, amunicja, paliwa i wszelkiego innego rodzaju zaopatrzenie konieczne dla powstrzymywania ataku najeźdźcy. Musimy się więc liczyć z tym, że Rosja może zechcieć podejmować akcje odwetowe. Uderzając tak, by uczynić jak najwięcej szkód, a jednocześnie nie zostawiając śladów, kto jest ich autorem. Zatruwanie wody toksycznymi substancjami lub bakteriami, to klasyka dywersji od czasów starożytnych.
Zatruta Odra, płyną kolejne dni i nic się nie dzieje
Mamy zatem zatrutą Odrę, płyną kolejne dni i jedyne co działa, to samoorganizujący się obywatele na własną rękę usuwający martwe stworzenia z rzeki. Chcący ocalić ją przed jeszcze większym zatruciem oraz uniknąć możliwej epidemii. Niestety pospolite ruszenie ma to do siebie, że nie dysponuje ani specjalistycznym sprzętem, ani odpowiednią wiedzą i doświadczeniem, by skutecznie walczyć z bardziej złożonym zagrożeniem. Dzięki powszechnej samoorganizacji Polacy zażegnali w zarodku kryzys uchodźczy, kiedy napłynęło 3 mln uciekinierów z Ukrainy. Jednak radzenie sobie z zatruciem wielkiej rzeki, to bardziej złożony problem. Jego pospolite ruszenie porzucone przez własne państwo, samo nie ogranie. Tymczasem ani powołana do życia w 2018 r. agencja Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie, ani urzędy wojewódzkie, ani prokuratury, ani policja, ani Stacje Sanitarno – Epidemiologiczne, ani Ministerstwo Środowiska, itd., itp. nie wykazywały chęci, by zrobić cokolwiek. Ta niechęć do działania była tak wielka, iż zachodzi podejrzenie, że nawet gdyby wzdłuż rzeki zaczęli padać trupem mieszkańcy okolicznych miast i wsi, ich gnijące zwłoki nie przełamałby powszechnego imposybilizmu. Na szczęście w obiegu medialnym wieczorem 11 sierpnia pojawiła się rtęć.
Rtęć i "kocia ruja"
Jest rzeczą frapującą - czemu to ona zadziałała jak zapalnik, bo przecież nowoczesna chemia zna olbrzymią liczbę nie tylko metali ciężkich, ale też bardziej złożonych substancji zdolnych zabić wszytko co żyje i skazić na wiele lat każdy ciek wodny. No ale ich nazwy są wyjątkowo trudne do zapamiętania, a nawet wymówienia. Poza tym rtęć do obiegu medialnego wprowadził regionalny niemiecki nadawca radiowo-telewizyjny RBB (Rundfunk Berlin-Brandenburg). Oba te czynniki odpaliły wśród polityków opozycji i wspierających ich medialnych przekaźników „kocią ruję”, szybko przechodzącą na polityków z obozu władzy.
Czemu „kocią ruję” - mogą wyjaśnić miłośnicy tych futerkowych ślicznych, acz wrednych stworzeń, odznaczających się na co dzień inteligencją, o której psy jedynie mogą pomarzyć. Jednak w momencie rui następuje odłączenie kota od jego inteligencji, a także instynktu samozachowawczego. Jedynym celem istnienia futrzaka staje się akt zapłodnienia. Aby go dokonać poza wydawaniem dzikiego wrzasku jest zdolny do rozszarpania konkurencyjnego futrzaka, do rzucenia się głową w dół z dziesiątego piętra, położenia się pod koła nadjeżdżającej ciężarówki, itd., itp. Mózg kota w okresie godowym działa jedynie w jednym celu.
Pojawienie się rtęci w obiegu medialnym pobudziło opozycję
W Polsce im bliżej wyborów, tym politycy i ich medialne wsparcie częściej wchodzą w fazę rui. Pojawienie się rtęci wyjątkowo pobudziło opozycję. Na szczęście nikomu nie przyszło wówczas do głowy skonsultować cała sprawę z naukowcami. Ci bowiem ostrzegliby, że wszelkie przesłanki mówią, iż zatrucie Odry akurat rtęcią jest wysoce mało prawdopodobne. Wskazując jednocześnie mnóstwo innych zdecydowanie prawdopodobniejszych substancji o trudnych do wymówienia nazwach. Jako że polityk w fazie rui nie myśli, uniknięto takich działań i związanego z nimi szybkiego spadku podniecenia.
W efekcie natychmiast zaczął rezonować obóz władzy tym bardziej, że do mediów rtęć wrzucili Niemcy. Zaś nic nie podnieca tak polityka PiS, jak Germanie. W końcu przed kamery wyszedł premier Morawiecki, zdecydował na ślepo o kilku dymisjach oraz dał do zrozumienia, że państwo ma działać. No i nagle okazało się, że faktycznie jest to możliwe. Instytucje polskiego państwa potrafią rzetelnie pobrać próbki z rzeki, posiadają laboratoria zdolne je przebadać, organy kontrolne wyspecjalizowane w prowadzeniu śledztwa, służby mogące usuwać martwe ryby z wody. Tylko, aby te narzędzia poszły w ruch musi wcześniej wybuchnąć medialny skandal, opozycja wejść w fazę rui, a premier osobiście zarządzać działaniami antykryzysowymi. Inaczej trwa bezwład.
Kiedy w Polsce królowała rtęć, za naszą wschodnią granicą na Białorusi objawił się kryzys braku opakowań. Niezdolność białoruskiej gospodarki do ich wyprodukowania sprawiła, iż Białorusini zostali odcięci od mleka i śmietany, bo po prostu nie ma do czego zapakować nabiału. Zagrożenie narastało od dawna, lecz bezwładne państwowe przedsiębiorstwa oraz administracja konsekwentnie udawały, iż nic się nie dzieje. Pod koniec zeszłego tygodnia prezydent Łukaszenko zebrał ministrów i dyrektorów przed kamerami państwowej telewizji, zrugał, zagroził, że polecą głowy i nakazał coś zrobić, żeby zakończyć kryzys do zimy. Drogi Czytelniku, czy ta sytuacja czegoś aby Ci nie przypomina?
Imposybilizm
Reakcja polskiego państwa na zatrucie Odry, a raczej jej brak pokazuje, do czego prowadzi centralizacyjny model, wdrażany sukcesywnie przez Zjednoczoną Prawicę. Jarosław Kaczyński obiecywał, że wprowadzane zmiany przełamią panujący przed 2015 r. imposybilizm. Tymczasem niepostrzeżenie weszliśmy w fazę jego pogłębiania. Powoli wszystko w III RP musi być zarządzane ze szczebla premiera, koniecznie odznaczającego się zdolnością do bilokacji. Inaczej cały administracja zamiera, wykonując jedynie rutynowe obowiązki. Gdy pojawia się coś spoza ich podstawowego zakresu, to albo następuje „popchnięcie” przez kogoś z góry (minimum w randze ministra), albo urzędy próbują zamieść kryzys pod dywan.
Ta patologia rodzi następne w postaci rozmnażania stanowisk wiceministrów (na tym polu bite są światowe rekordy – 83 wiceministrów), bo tylko całe ich stada dają szansę na popychanie aparatu państwa, by zrobił coś ponad minimum. Receptą na ten bezwład stają się nowe agencje centralne i dalsza centralizacja. Na końcu zaś tej drogi jest premier zajmujący się osobiście kryzysem braku kartonów na mleko.
Palącym problemem dla Polski staje się więc, jak wydostać się z tej ślepej uliczki. W niej obywatel nie ma nadziei, by w momencie kryzysowym mógł liczyć na swoje państwo, a nie jedynie na zorganizowane z sąsiadami pospolite ruszenie. Zatrucie Odry pokazało, jak głęboko już w nią zabrnęliśmy i że należałoby zacząć odwrót, póki jeszcze mamy czas. Tylko, czy świadomość tego przebije się do umysłów elit politycznych będących w fazie rui.