Już wczoraj prezes Polskiej Grupy Energetycznej Wojciech Dąbrowski zapowiedział, że nie złoży wniosku o podwyżki taryf energii elektrycznej na przyszły rok. Jeśli chodzi o ich mrożenie, można to zrobić na dwa sposoby: albo decyzją prezesa URE, albo – jak było w 2018 r. – poprzez przyjęcie ustawy ustalającej poziom cen i oferującej firmom rekompensaty.
Prezes URE w ramach postępowania taryfowego może zamrozić ceny, albo okroić podwyżkę. O takim rozwiązaniu mówił ostatnio premier Mateusz Morawiecki w wywiadzie dla Polsat News. – Regulator ma prawo regulować taryfę na niższy poziom, przedsiębiorstwo może domagać się rekompensat i my te rekompensaty damy – podkreślał szef rządu.
Dalej idący wariant zakłada rekompensaty za zamrożenie taryf dla odbiorców indywidualnych. – Wzorem dla nas są tu ustawowe rozwiązania przyjęte dla gazu – przyznaje osoba z rządu.
Z wyliczeń, do których dotarł DGP, wynika, że zamrożenie cen gazu tylko dla gospodarstw domowych to dla budżetu koszt 23 mld zł (wypłacanych w rekompensatach dla dostawców). W przypadku energii elektrycznejto 13 mld zł. Gdy do tego doliczymy jeszcze dodatek węglowy, nad którym pracuje parlament, wychodzi ponad 47 mld zł. Z kolei ewentualne rozciągnięcie tych rozwiązań na małe i średnie firmy – co również jest analizowane w rządzie – będzie oznaczać dodatkowy wydatek 36 mld zł. W wariancie maksymalnym mowa więc o pakiecie kosztującym ponad 80 mld zł, co stanowi więcej niż 2,5 proc. PKB.
PiS jest gotowy jednak na taki ruch, bo obawia się politycznych skutków podwyżek, a także chce uniknąć kolejnego piku inflacji, jaki mogłaby wywołać podwyżka cen gazu i energii.
CZYTAJ WIĘCEJ WE WTORKOWYM WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>