Szefowie rządów z Polski, Czech i Słowenii "są pierwszymi zagranicznymi gośćmi wysokiego szczebla, którzy odwiedzili oblężoną stolicę od początku wojny" - podkreśla "Welt".

"Ich solidarność jest ważna dla morale Ukraińców, którzy z godną podziwu determinacją bronią swojej wolności przed rosyjskimi najeźdźcami. Jest to jednak także osobiste wyróżnienie dla prezydenta Zełenskiego, który w czasie tej wojny dojrzał do roli jednego z najbardziej inspirujących przywódców politycznych, jakich Europa widziała od czasów Churchilla" - czytamy w komentarzu.

Reklama

"Die Welt" przypomina przemówienie Lecha Kaczyńskiego

"Ukraińska wola wolności głęboko poruszyła Europejczyków (...) Dlatego Mateusz Morawiecki, Petr Fiala i Janez Jansa, a także wicepremier Polski Jarosław Kaczyński, przyjechali nie tylko jako przedstawiciele swoich krajów, ale także jako wysłannicy Rady Europejskiej" - pisze "Welt".

Dziennik zwraca uwagę, że "jednocześnie kontynuują tradycję, która rozpoczęła się w 2008 roku wraz z rosyjską wojną przeciwko Gruzji. W tym czasie do Tbilisi przyjechały głowy państw z Polski, Łotwy, Litwy, Estonii i Ukrainy, aby wesprzeć Gruzję. Prezydent Polski Lech Kaczyński, nieżyjący już brat bliźniak Jarosława, wygłosił pamiętne przemówienie. +Dziś jest to Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze kraje bałtyckie, a potem może i mój kraj, Polska+ - mówił wtedy Kaczyński o dążeniu Rosji do imperialnej ekspansji. 14 lat później wydaje się to niemal prorocze".

"Europejczycy z Europy Wschodniej mieli ostatecznie rację"

"Na zachodzie kontynentu należy przyznać, że Europejczycy z Europy Wschodniej mieli ostatecznie rację, jeśli chodzi o ich sceptycyzm wobec Rosji" - podkreśla "Welt". "Od lat 90. kraje, które niegdyś żyły pod panowaniem Związku Radzieckiego, ostrzegały przed odradzającą się Rosją i były wyśmiewane przez wiele osób na Zachodzie. Nawet po wojnie w 2014 roku Niemcy zawsze arogancko zaprzeczały, że ich zależność energetyczna od Rosji może pewnego dnia stać się problemem".

"Fakt, że szefowie rządów państw Europy Wschodniej podróżują teraz także w imieniu UE, powinien być symbolem tego, że UE powierzy Europejczykom z Europy Wschodniej więcej zadań przywódczych w przyszłości, jeśli chodzi o redefiniowanie relacji Europy z Rosją" - konkluduje dziennik.