Po tym, jak embargo na rosyjskie surowce energetyczne ogłosił Waszyngton, a z Londynu i Brukseli popłynęły deklaracje wygaszania dostaw ze Wschodu, Władimir Putin zapowiedział sankcje odwetowe. Lista krajów i towarów nimi objętych pozostaje na razie nieznana. Spekuluje się, że może na nią trafić m.in. wzbogacony uran, wykorzystywany jako paliwo dla elektrowni jądrowych. Rosja odpowiada za około jedną trzecią światowej produkcji tego surowca, a zatrzymanie części jego dostaw może być kolejnym ciosem w napięte rynki energii na Zachodzie. Restrykcje mogą objąć także strategiczne gospodarczo metale, takie jak aluminium czy nikiel.
Dla Zachodu kwestie bezpieczeństwa coraz wyraźniej biorą górę nad względami ekonomicznymi. Decyzja Joego Bidena sprawiła, że na ostatniej prostej przed szczytem w Wersalu wzrosła presja na unijnych liderów, by uderzyli w przesył surowców energetycznych ze Wschodu, które pominięto we wcześniejszych sankcjach.
Za planem maksimum – zatrzymaniem dostaw gazu, ropy i węgla – opowiada się Polska, i to mimo że sama pozostaje wciąż jednym z bardziej uzależnionych od rosyjskich dostaw krajów UE. Przeciwne są jednak Niemcy. Premier Mateusz Morawiecki, który wczoraj prowadził rozmowy w Wiedniu, mówi o konieczności „odcięcia tlenu” prowadzonej przez Kreml wojnie i wyjścia Europy „poza strefę komfortu”. Eksperci wskazują, że z każdym kolejnym dniem wojny politykom będzie trudniej usprawiedliwiać dalszy transfer pieniądza do Rosji i – co za tym idzie – blokować sankcje na surowce.
Wdrożenie tego typu restrykcji będzie ich zdaniem dla Europy kosztowne, ale nie niewykonalne. Oprócz embarga w grę wchodzi m.in. obłożenie rosyjskich dostaw wysokimi cłami. Rewersem tych działań, jak podkreślają analitycy, muszą być jednak instrumenty łagodzące ich skutki ekonomiczne dla społeczeństw.
CZYTAJ WIĘCEJ W CZWARTKOWYM WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>