Wynagrodzenia rosną w Polsce w tempie bliskim historycznych rekordów. GUS podaje, że w sierpniu przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wzrosło o 9,5 proc. r/r i wyniosło 5843 zł. Obóz władzy może się chwalić: Polska się rozwija, a Polacy bogacą, i to mimo pandemii! A także bagatelizować rosnącą inflację. Wyniosła wprawdzie w sierpniu 5,5 proc., ale skoro średnie wynagrodzenie wzrosło o niemal 10 proc., to w czym problem? Jak przekonuje premier Morawiecki, oznacza to po prostu, że możemy kupić dwa razy więcej. A będzie jeszcze lepiej, bo rząd od przyszłego roku podniesie pensję minimalną. Gdyby słuchać tylko mediów związanych z władzą, można by dojść do wniosku, że za wzrostem naszych wynagrodzeń stoją rząd oraz bank centralny, który dzielnie utrzymuje stopy procentowe na niskim poziomie.
Z tym wszystkim jest jeden problem: w długim terminie jedynym zdrowym motorem wzrostu płac jest nie rządowy dekret czy luźna polityka pieniężna, lecz produktywność pracy. A ona – chociaż przez ostatnie dekady bardzo szybko w Polsce rosła – od wybuchu pandemii niestety zaczęła spadać. Jeśli nie dogoni wzrostu płac, będziemy mieli poważny problem.

Casus Lewandowski

Reklama
Reklama