Śledząc dialog, jaki toczą ze sobą w mediach społecznościowych oraz tradycyjnych lewicowcy w okolicach trzydziestki z liberałami po pięćdziesiątce (albo i po siedemdziesiątce), można zachwycić się bogactwem języka polskiego. Różnorodność obelg, przekleństw, słów mających poniżyć drugą stronę jest w nim wręcz nieskończona. W obecnej polsko-polskiej rozmowie międzypokoleniowej pełno odniesień do stanu niedorozwoju umysłowego i emocjonalnego interlokutorów, tego czym parały się ich matki (czasami ojcowie), diagnoz chorób psychicznych lub też fizycznych. Od strony językowej - istny szał. Zwłaszcza po tym, jak Lewica poparła w Sejmie ratyfikację przyzwolenia na zwiększenie przez Unię Europejską zasobów własnych.

Reklama

Liberałowie utracili młody elektorat?

Na obecne fajerwerki językowe zbierało się już od dawna. Dekadę temu wśród tej części młodych wyborców, którym bliskie były idee ogólnie nazywane progresywnymi (głębsza integracja UE, zabezpieczenie praw mniejszości, prawa kobiet etc.), dominowała Platforma Obywatelska. Dziś sondaże różnych pracowni pokazują, że liberałowie utracili młody elektorat. Gdyby w najbliższych wyborach głosowały jedynie osoby do trzydziestki, to PO mogłoby liczyć na ok. 10 proc. ich głosów (choć i to wydaje szczytem optymizmu). Tę zmianę gołym okiem widać wśród nowego pokolenia osób czynnie uczestniczących w życiu publicznym jako politycy, działacze społeczni, publicyści, wszelkiej maści aktywiści, twórcy etc. Jeśli za główne kryterium przyjmiemy wiek, to wśród pierwszego pokolenia wychowanego już w III Rzeczpospolitej wręcz ze świecą można szukać osób, którym marzy się "Polska liberalna". Nie wszyscy oni są czystej maści lewicowcami i przekrój poglądów oraz idei, jakie okazują się im bliskie, jest bardzo różnorodny. Natomiast łączy jedno - odrzucanie porządku zbudowanego przez ich rodziców. W sumie niemal dosłownie rodziców, bo są to osoby, których krewni bardzo często współuczestniczyli w transformacji Polski z PRL do III RP, niezależnie czy będąc blisko Unii Demokratycznej, Kongresu Liberalno-Demokratycznego, czy SLD. Wygląda więc na to, że mamy do czynienia z czymś od dawna niewidzianym w naszym kraju, a mianowicie konfliktem pokoleń.

Po roku 1989 r. nigdy się nam nie przytrafił i odwykliśmy od tego, że bywa dość naturalnym elementem w życiu społecznym. Ot, jedno pokolenie podczas procesu edukacyjno-wychowawczego wpaja dzieciom cały pakiet wiedzy oraz przekonań, ale one dorastają i zaczynają myśleć samodzielnie. Gdy zaś dostrzegą, że ów pakiet (jakim ich programowano) niekoniecznie przystaje do otaczającej ich rzeczywistości, odrzucają jego część, a czasami nawet całość. Budząc tym aktem buntu grozę wśród zadowolonych z siebie starych. W parze z zaskoczeniem i strachem zwykle idzie wściekłość na buntujących się "smarkaczy".

Śpiewak kontra ojciec chrzestny

Jak w praktyce wygląda potem dialog międzypokoleniowy można sobie zobrazować na przykładzie relacji Jana Śpiewaka z ojcem chrzestnym. Będący już po siedemdziesiątce prof. Ireneusz Krzemiński to niekwestionowany autorytet Polski liberalnej. Zazwyczaj też zachowuje się w sposób dystyngowany. No, chyba że staje się świadkiem próby wybicia się na polityczną niepodległość chrześniaka. Gdy sławny za sprawą walki z "dziką reprywatyzacją" kamienic w Warszawie młody działacz społeczny poczyna sobie zbyt śmiało, profesorowi puszczają nerwy.

- Nie chce się wypowiadać na temat Janka, bo doprowadza mnie do szewskiej pasji przez swoją głupotę, również polityczną – ogłosił w rozmowie na antenie Polsatu prof. Krzemiński, gdy chrześniak kandydował w wyborach na prezydenta Warszawy. Co z kolei oznaczało groźbę, że może podebrać trochę głosów kandydatowi PO Rafałowi Trzaskowskiemu. "Znowu mój niestety chory na różne zawiści chrześniak Jan Śpiewak został świetnym propagandzistą rządowej, kolejnej fali nienawiści! I kto to atakuje elity? A TY, Jaśku, to jesteś murarz, albo ten biedak z miską ryżu?? Zresztą murarze teraz i tak lepiej zarabiają, jak dobrze pracują, niż Twój Ojciec profesor i Twój chrzestny. Więc zastanów się, głupku, co wypisujesz!!" – perorował na Facebooku profesor, gdy na początku roku chrześniak zaatakował sławną aktorkę, aktorów oraz wpływowe osoby z zaprzyjaźnionej z liberałami telewizji, które zostały zaszczepione po znajomości. Na gromy ciskane przez rozwścieczonego ojca chrzestnego młodzieniec odpowiadał najpierw merytorycznie, a potem już tylko kpinami, do których przyłączały się rzesze rówieśników. To jeszcze bardziej podgotowywało wierzącego w swój uniwersalny autorytet profesora.

Reklama

Balcerowicz kontra Ikonowicz

Ten jednostkowy przykład międzypokoleniowego "dialogu" wart jest uwagi z racji swej uniwersalności. Podobnie bowiem prezentuje się schemat setek podobnych debat toczonych obecnie publicznie. Dla ludzi z pokolenia, które budowało III RP i jest dumne ze swych sukcesów, okazuje się nie do pomyślenia, że dla ich de facto spadkobierców autorytetem i wzorcem nie jest prof. Leszek Balcerowicz. Żeby jeszcze tylko to. Ale ci młodzi przy każdej okazji bezlitośnie krytykują osobę będącą symbolem transformacji ekonomicznej lat 90., jak i samą transformacje, wypominając koszty oraz ofiary(zupełnie jakby byli z PiS-u). Na dokładkę za swój autorytet uważają największego z outsiderów III Rzeczpospolitej Piotra Ikonowicza. Rzecz wręcz nie do pomyślenia, bo bardziej przegranego z politycznych wrogów Balcerowicza trudno znaleźć.

W odpowiedzi spada na nich krytyka za wszystko. Za to, że chcieliby mieszkania bez obciążania się kredytem hipotecznym, pracy nie więcej niż 8 godzin na dobę, wysokich pensji, niższych podatków, sowitszych świadczeń socjalnych, większych praw pracowników, mniejszych praw pracodawców etc. Generalnie chcą niemal dokładnie odwrotności tego, co ich rodzice uznawali za oczywiste.

Wspomniana krytyka początkowo przybierała formę kpin i napomnień rzucanych ex cathedra. Potem przeszła w fazę połajanek. Gdy zaś okazało się, że młodzi gremialnie opowiedzieli za tym, by wystawić w Sejmie do wiatru Platformę, przy głosowaniu nad ratyfikacją umożliwiającą uruchomienie Funduszu Odbudowy, w mediach zagotowało się od obelg. Ciskają nimi na oślep głównie starzy, a młodzi się odgryzają (dużo kulturalniej) przy tej okazji, prowokując kolejne wybuchy wściekłości.

Po tak przyjacielskiej rozmowie trudno wierzyć, by różnice międzypokoleniowe mogły już ulec zatarciu. To oznacza, że dla Polski liberalnej młode pokolenie staje się coraz bardzie stracone. Tymczasem z jednej strony napiera Zjednoczona Prawica, a z drugiej (nadal bliżej nieokreślony) Szymon Hołownia.

Gdy ma się pod sześćdziesiątkę (lub nawet więcej), przestało się być obozem władzy sześć lat temu i coraz bardziej prawdopodobnym staje się, że nigdy już się nim nie będzie, naprawdę trudno wyluzować. Ta przykra prawidłowość odnosi się nawet do liberałów w młodszym wieku (w okolicach średniej czterdziestki obecnego kierownictwa PO).

Zandberg z hot dogiem celową prowokacją?

Tak właśnie wygląda modelowy konflikt pokoleń, nabierający dopiero rumieńców. Mogą one być jeszcze bardziej wyraziste, o czym zadaje się świadczyć piątkowe zdjęcie, jakie Adrian Zandberg zrobił sobie oraz partyjnym koleżankom i kolegom podczas demonstracyjnej konsumpcji hot dogów na Orlenie. Niegdyś (jak pisał klasyk) kijem po prętach klatki walił Donald Tusk, tak żeby pianę na ustach miał każdy pisowiec. Potem walił Jarosław Kaczyński, prowokując fajerwerki wściekłości platformersów. Teraz zabawa z kijem i klatką wyraźnie spodobała się młodej lewicy, chcącej przetestować, jak barwnego języka będą potrafili użyć wkurwieni liberałowie.

Co ciekawe, w podzielonej na równoległe rzeczywistości Polsce konflikt pokoleń zdaje się mieć miejsce jedynie w świecie lewicowo-liberalnym. Strona prawicowa wydaje się nań zupełnie impregnowana. Choć przecież sondaże dość jasno pokazują, że obecnie wśród młodych ludzi na Prawo i Sprawiedliwość chce głosować jakieś 2 proc. wyborców. Ideowi prawicowcy przed trzydziestką już gremialnie gardzą PiS-em i zwykle swój głos przenoszą na Konfederację.

Jednak nie owocuje to żadnymi efektownymi sporami. Owszem, jest sporo młodych, ciekawych intelektualnie konserwatystów lub narodowców, którzy na obecnie rządzących nie zostawiają suchej nitki. Jednak ich krytyka spływa po starych - jak przysłowiowa woda po kaczce. Przyjmują ją z pobłażliwą ironią, po czym wracają do niczym nieograniczonej konsumpcji profitów, które oferuje sprawowanie władzy. Przy okazji dbając, żeby wszyscy bliżsi i dalsi młodzi krewni (jeśli tylko zechcą) trafili na państwowy wikt lub - jeszcze lepiej - do którejś ze spółek Skarbu Państwa. W takich okolicznościach naprawdę trudno o porządny konflikt pokoleń. Jednak w życiu wszystko musi mieć swój kres. Bo wielką niesprawiedliwością byłoby nie zapoznać się z tym, jak bogaty może być język prawicowego konserwatysty, gdy wkrótce i w jego równoległym świecie z młodym pokoleniem wszystko pójdzie nie tak jak powinno.