Właściciele restauracji, pensjonatów i podobnych biznesów od 30 lat nie musieli na tak masową skalę walczyć o przetrwanie. Jedyne, do czego można porównać czas pandemii, to początek lat 90. XX w., choć wówczas pokolenie Polaków wychowanych w PRL, które nagle znalazło się w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości, oprócz zagrożeń ujrzało też szansę na odmianę swego losu. Dla wielu okazała się jedynie złudzeniem, lecz próbując ją uchwycić, olbrzymie rzesze ludzi wykazywały się niezwykłą przedsiębiorczością.
Beznadziejni bankruci
"Po 10 latach rządów generałów z legitymacjami członkowskimi PZPR w kieszeniach dochód narodowy w przeliczeniu na mieszkańca był wciąż o ponad 8 proc. niższy niż u schyłku epoki Gierka" – opisuje kondycję polskiej gospodarki w momencie, gdy Tadeusz Mazowiecki obejmował urząd premiera, Antoni Dudek w książce "Od Mazowieckiego do Suchockiej. Pierwsze rządy wolnej Polski". Przedstawiony wówczas ministrom nowego rządu "Raport o stanie państwa", sporządzony w Centralnym Urzędzie Planowania, mógł przyprawić o ból głowy. Zwłaszcza sektor przemysłowy, który niemal w całości pozostawał państwowy, prezentował się fatalnie. "Szacowano, że poziom zużycia maszyn i urządzeń sięga w przemyśle poziomu 64 proc., co było rezultatem załamania inwestycji w kończącej się dekadzie" – podkreśla Dudek. Niewiele lepiej było z innymi gałęziami gospodarki. Generalnie charakteryzowały ją – jak wylicza – "marnotrawstwo, praktyki monopolistyczne, wadliwa struktura zatrudnienia, ogromne zadłużenie zagraniczne, wreszcie niska wydajność pracy". Państwo, które de facto zbankrutowało w 1980 r., nie będąc w stanie obsłużyć swych zagranicznych długów, trwało w stanie gospodarczego rozkładu. Co gorsza, nie potrafiło się z niego wykaraskać. Sprawnie działali tylko milicja, Służba Bezpieczeństwa oraz… prywaciarze.
Ci ostatni pod koniec lat 80. łapali nawet wiatr w żagle dzięki tzw. reformie Wilczka. Za premierostwa Mieczysława F. Rakowskiego pod patronatem ministra gospodarki Mieczysława Wilczka przyjęto pod koniec 1988 r. pakiet aktów prawnych, którego ogólne założenie dla prywatnej inicjatywy brzmiało: "co nie jest zabronione, jest dozwolone".
Dokładnie rok później kropkę nad "i" postawił wicepremier, a zarazem minister finansów Leszek Balcerowicz. Tuż przed Bożym Narodzeniem 1989 r. parlament rozpoczął procedurę przekładania jego planu na obowiązujące prawo. Proces, który w normalnych warunkach trwałby kilka miesięcy – dotyczył aż 10 ustaw zmieniających zastany porządek ekonomiczny o 180 stopni – parlamentarzyści przeprowadzili w dwa tygodnie, zarywając kolejne noce. Zmotywowała ich roczna inflacja na poziomie 640 proc.
"Od 1 stycznia 1990 r. rozpocznie się nowa era w gospodarce polskiej, oparta w całości na zasadach rynkowych. Temu podporządkowane zostały zamierzone działania, jak: liberalizacja cen i powszechna deregulacja gospodarki, likwidacja deficytu budżetowego głównie poprzez ograniczenie wydatków, kontrola emisji pieniądza i uzdrowienie stosunków kredytowych, drastyczne ograniczenie wzrostu wynagrodzeń, znaczne podwyższenie ceny pieniądza (stopy procentowej) i kursu walutowego oraz wprowadzenie wewnętrznej wymienialności złotego na waluty obce" – zapisał w dzienniku prezes Narodowego Banku Polskiego Władysław Baka. Z dnia na dzień Polska porzuciła gospodarkę centralnie planowaną i wprowadziła liberalną. Na aż tak radykalną reformę nie zdecydowało się nigdy wcześniej żadne państwo. Jak to wyglądało w praktyce, Polacy przekonali się wkrótce na własnej skórze.
Skazani na swoje
W opublikowanej 4 listopada 1989 r. na łamach "The Daily Telegraph" korespondencji z Warszawy historyk Norman Stone pokusił...