Airbus zaakceptował karę w wysokości 3,6 mld euro i zawarł ugodę z władzami Francji, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Tym samym, choć nie przyznał się do winy, to w praktyce potwierdził oskarżenia tamtejszych urzędów o to, że przekupywał urzędników państwowych, by zdobywać zamówienia, i tuszował przeznaczone na ten cel płatności. Francuskie i brytyjskie urzędy ścigały Airbusa za korupcję przy sprzedaży samolotów. Stany Zjednoczone badały naruszenia w zakresie kontroli eksportu.
Ugoda została zawarta po czterech latach dochodzenia. Największa część kary - ponad 2 mld euro - zostanie uiszczona we Francji, blisko miliard przypadnie Wielkiej Brytanii, natomiast ponad 500 mln euro zostanie zapłacone w USA. To najwyższa kwota dotychczas zaakceptowana przez globalny koncern w wyniku porozumienia korupcyjnego. Choć nie powstrzymuje to przed ściganiem indywidualnych sprawców, Airbus najprawdopodobniej nie wyjdzie na tym źle. Na mocy umowy o odroczonym ściganiu dalsze sankcje zostaną zawieszone na najbliższe trzy lata, a potem najprawdopodobniej umorzone.
Jednocześnie francuski gigant uniknął najbardziej dotkliwych konsekwencji - zakazu startowania w amerykańskich i europejskich przetargach publicznych oraz przedłużających się podejrzeń trwale osłabiających jego notowania. Przedstawiciele Transparency International oraz Spotlight w liście skierowanym do brytyjskiego Urzędu ds. Poważnych Nadużyć (SFO) stwierdzili również, że istnieją wątpliwości co do tego, czy Airbus w istocie zapłacił wystarczająco dużo, biorąc pod uwagę zyski, jakie czerpał z wygranych zamówień. Na korzyść giganta przemawiało to, że blisko współpracował z instytucjami kontrolnymi, a w wyniku dochodzenia zwolnił prawie 100 osób zamieszanych w aferę.
Według śledztwa działania firmy były nakierowane przede wszystkim na Daleki Wschód - linie lotnicze z Indonezji, Malezji i ze Sri Lanki - w tym największa azjatycka tania linia AirAsia, której pracownicy mieli przyjąć 50 mln dol. w zamian za preferowanie Airbusa przy zamówieniach. Afera może znacznie bardziej zaszkodzić jej niż samemu producentowi samolotów, bo wybucha w momencie, gdy firma w związku z koronawirusem zawiesiła niektóre loty do Chin, a jej notowania giełdowe spadły do poziomu z 2016 r. Choć AirAsia odpiera zarzuty, to jej dyrektor generalny Tony Fernandes podał się do dymisji.
Reklama
Władze pozostałych państw zapowiadają, że będą chciały na własną rękę ukarać Airbusa, niezależnie od ugody zawartej z Francją, USA i Wielką Brytanią, jednak można przypuszczać, że ich siła będzie niewspółmiernie słabsza. Nawet jeśli uda się pociągnąć do odpowiedzialności poszczególnych winnych, to takie procesy trwają latami. Przykładem może być afera Siemensa w Grecji, gdzie tamtejsza filia poprzez łapówki zapewniła sobie wygranie przetargów na systemy bezpieczeństwa podczas igrzysk olimpijskich w 2004 r. Dopiero pod koniec ubiegłego roku skazano 22 spośród 64 oskarżonych.
Sytuacja Airbusa jest bez precedensu również ze względu na to, że było to pierwsze tak duże wspólne dochodzenie trzech państw wobec globalnego koncernu. Jeśli przyszłe śledztwa również będą przeprowadzane w szerszym formacie, można się spodziewać znacznie lepszych efektów niż wcześniej. Dotychczas przeszkodą były problemy z przepływem dokumentacji czy przesłuchaniami. W efekcie duże firmy zaangażowane w proceder odpowiadały przed każdym z państw z osobna, zawierając ugody na dużo niższe kwoty dopiero wtedy, gdy nie dało się dalej odpierać zarzutów.
Dziś nawet jeśli uda się ukarać daną firmę za przestępstwa korupcyjne, to i tak pieniądze trafiają zazwyczaj jedynie do najsilniejszych państw, które są zdolne wyegzekwować należności. By to zrobić, konieczna jest silna administracja i na tyle duży rynek, by oskarżana firma nie mogła sobie pozwolić na jego utratę. Pod koniec ubiegłego roku podobne porozumienie, jednak tylko z władzami USA, zawarł Ericsson. Departament Sprawiedliwości USA oskarżył firmę o przekupywanie urzędników pieniędzmi i prezentami, czym próbowała umocnić swoją pozycję w branży komunikacyjnej w latach 2000–2016.
Zdaniem Waszyngtonu działania Ericssona obejmowały sześć azjatyckich krajów, jednak miały wpływ na notowania firmy w USA. Według danych Departamentu Sprawiedliwości w latach 2013–2016 Ericsson wydał w Chinach 31 mln dol. za usługi, których nigdy nie zrealizowano. Ostatecznie firma zgodziła się na zapłatę kary w wysokości 1,23 mld dol. Pełniący funkcję od 2017 r. prezes Börje Ekholm zapewniał, że dziś Ericsson chętnie współpracuje z organami ścigania. Firma w przeszłości poniosła porażkę. Mogę jednak zapewnić, że ciężko pracujemy, aby zbudować silniejszego Ericssona, w którym etyka jest fundamentem działalności – obiecywał.
Tak zdecydowane deklaracje są też podyktowane sytuacją biznesową. W dobie silnej rywalizacji o 5G koncern nie może sobie pozwolić na trwałe osłabienie reputacji poprzez przedłużające się procesy. Kara najprawdopodobniej nie wpłynie też na problemy z prowadzeniem biznesu. Po ogłoszeniu nowego wydatku firmowe plany poprawy wyników marży operacyjnej o 10 proc. nie uległy zmianie. W związku z aferą zwolniono 50 osób.
Po siedmioletnim śledztwie Walmart zgodził się zapłacić karę 282 mln dol.
W podobnej sytuacji znalazł się Walmart, największa sieć marketów w Stanach Zjednoczonych, której amerykańskie władze zarzucały naruszenie ustawy o zagranicznych praktykach korupcyjnych w Brazylii, Chinach, Indiach i Meksyku. Firma miała opłacać zewnętrznych konsultantów, którzy w korupcyjny sposób pomagali jej w uzyskiwaniu pozwoleń na budowę nowych sklepów. Po siedmioletnim śledztwie firma zgodziła się w ubiegłym roku zapłacić karę 282 mln dol.
W żadnym z tych przypadków nie pociągnięto do odpowiedzialności karnej wysokich przedstawicieli firm. Zazwyczaj zresztą starają się one szybko pozbawiać stanowisk osoby podejrzane o nielegalne praktyki, by ewentualne aresztowanie pracownika wysokiego szczebla nie kompromitowało firmy i nie pogrążało jej na giełdach. Nie zawsze jednak da się temu zapobiec, zwłaszcza gdy w grę wchodzą zarzuty wobec polityków. Przekonał się o tym Samsung, którego wiceprezes i nieformalny lider Lee Jae-yong w 2017 r. został skazany za przekazywanie korzyści majątkowych przyjaciółce Park Geun-hye, odwołanej potem prezydent Korei Południowej, w zamian za przychylność. Według szacunków prokuratury łącznie przekazano w ten sposób blisko 40 mln dol.