Najwyższa Izba Kontroli jak co roku na początku stycznia rozpoczęła kontrolę w Narodowym Banku Polskim. To standardowe sprawdzenie, jak bank centralny wywiązał się z obsługi budżetu państwa czy realizował swój plan finansowy. Tym razem prezes NIK Krzysztof Kwiatkowski zapowiedział szczegółowe badanie systemu wynagrodzeń w NBP. To pokłosie afery, jaka wybuchła za sprawą publikacji „Gazety Wyborczej” o wysokich zarobkach dyrektor departamentu komunikacji i promocji Martyny Wojciechowskiej.
Kontrolerzy mimo stwierdzenia nieprawidłowości pozytywnie ocenili wykonanie planu planu finansowego na 2018 r., obsługę kasy państwa czy zarządzanie rezerwami. Jednak w kwestii wynagrodzeń czy zamawiania usług zewnętrznych sytuacja nie wygląda już tak różowo. Zdaniem NIK nierzetelnie były stosowane przepisy uchwały nr 62/2010 Zarządu NBP określające maksymalny poziom wynagrodzeń na poszczególnych stanowiskach w NBP. Jednocześnie NIK zwraca uwagę, że wynagrodzenia dyrektorów departamentów w Centrali NBP nie były ściśle skorelowane z rolą, jaką kierowany departament pełnił w realizacji kluczowych zadań banku centralnego. Największe wynagrodzenia otrzymywali dyrektorzy w departamentach wspierających wykonanie zadań w jednostkach strategicznych – czytamy w raporcie pokontrolnym.
NIK kwestionuje też wypłatę premii, którą w ubiegłym roku dostało blisko 98 proc. pracowników. Przyznanie większości pracowników premii z okazji stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości w równej wysokości po 6 tys. zł nie stanowiło, wbrew uzasadnieniu zawartym we wniosku, wyróżnienia za szczególne zaangażowanie w realizację zadań, lecz miało charakter powszechny, de facto niezależny od sposobu wykonywania obowiązków służbowych – piszą kontrolerzy. Ich zdaniem także część usług zewnętrznych zamawianych przez bank była nieuzasadniona.
W ubiegłym tygodniu wyniki kontroli przedstawiał na sejmowej Komisji Finansów Publicznych jeden z dyrektorów w NIK, który wskazał, że bank centralny zgłosił zastrzeżenia do pracy kontrolerów, ale zostały one oddalone przez kolegium NIK. Biorąca udział w posiedzeniu wiceprezes NBP Anna Trzecińska nie chciała odnosić się do zastrzeżeń kontrolerów, powiedziała jedynie, że z wieloma z nich bank się nie zgadza.
Reklama

Wybrana próba banków

Reklama
NBP na wynagrodzenia wydał w ubiegłym roku 544 mln zł. To o ok. 12 proc., czyli 57 mln zł więcej niż w 2017 r., ale planu bank nie przekroczył. Główną pozycję stanowiły wynagrodzenia zasadnicze w wysokości 265,3 mln zł. Premie wyniosły 104,5 mln zł, dodatkowe wynagrodzenia roczne – 27,5 mln zł, a nagrody – 17,3 mln zł. To daje przeciętne miesięczne wynagrodzenie na poziomie ponad 10 tys. zł. Zgodnie z ustawą płace w NBP kształtowane są w relacji do tego, co można zarobić w sektorze bankowym. I tu też jest problem. Bank centralny, ustalając płace na poszczególnych stanowiska, posiłkował się analizą sporządzoną przez firmę Korn Ferry Hay Group. Wewnętrzne regulacje banku określają, że „maksymalne wynagrodzenie na poszczególnych stanowiskach nie mogło przekraczać 1,8 przeciętnego wynagrodzenia na porównywalnych stanowiskach w sektorze bankowym”. NBP zapłacił za analizę ok. 26,5 tys. zł i w zamian otrzymał przygotowane dane o sektorze bankowym.
Otrzymany w ramach tej umowy raport przedstawiał analizę danych o wynagrodzeniach w 2017 r. w zbadanej przez wykonawcę raportu grupie 32 banków, w tym 26 banków komercyjnych, 4 oddziałów instytucji kredytowych oraz NBP i przedstawicielstwa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Dobór podmiotów do badania nie był reprezentatywny dla struktury sektora bankowego. Dany bank był w nim uwzględniony, jeżeli dobrowolnie zgłosił się do badania, przekazał KFHG własne dane o wynagrodzeniach i zamówił raport - czytamy w raporcie NIK.
Kontrolerzy zwracają uwagę, że na koniec 2017 r. w Polsce funkcjonowało 616 banków, a dla ustalenia pensji w NBP nie wzięto pod uwagę m.in. sektora banków spółdzielczych. Dodatkowo wynagrodzenia ponad 150 pracowników przekroczyły wskaźnik 1,8 przeciętnej płacy w sektorze bankowym.

Dyrektorzy kontra dyrektorzy

NIK zwraca też uwagę, że przeciętne wynagrodzenia w departamentach wspierających, czyli takich jak komunikacji, edukacji i wydawnictw czy prawny, były wyższe niż w tych kluczowych z punktu widzenia realizacji zadań banku centralnego. Dodatkowo trzy najwyższe roczne wynagrodzenia brutto w NBP w 2018 r. uzyskali dyrektorzy departamentów zaliczanych do wspierających, czyli Martyna Wojciechowska zajmująca się komunikacją i promocją – 594,756 tys. zł, Dorota Szymanek kierująca służbami prawnymi – 567,977 tys. zł i szefowa gabinetu prezesa Kamila Sukiennik – 547, 996 tys. zł.
Wskazuje to, że system wynagradzania dyrektorów w NBP nie był skonstruowany w sposób, który byłby bezpośrednio powiązany z udziałem kierowanej jednostki w realizacji zadań kluczowych - uważa NIK. Kontrola ma też zastrzeżenia do kwestii nagród i premii. W 2018 r. łączna kwota wypłaconych premii wyniosła 83 mln zł, natomiast nagród z funduszu pozostającego w dyspozycji prezesa 9,1 mln zł, a nagród z funduszu pozostającego w dyspozycji m.in. dyrektorów departamentów – 8,2 mln zł.
Kwestia płac w NBP doprowadziła do uchwalenia w tym roku ustawy o jawności płac w banku centralnym, a jednocześnie ograniczenie tych na dyrektorskich stanowiskach. Zdaniem wiceprezes NBP Anny Trzecińskiej to negatywnie odbiło się na możliwościach rekrutowania nowych pracowników. Mamy coraz większe problemy z zatrudnieniem pracowników - mówiła w Sejmie.
Broniła też premii, którą z okazji 100-lecia niepodległości dostali niemal wszyscy pracownicy, a na którą NBP wydał w sumie 19 mln zł. W NBP przeprowadzana jest coroczna ocena pracowników. Pokazuje ona, że w 99 proc. otrzymują oni oceny bardzo dobre za wykonanie obowiązków. Nie rozróżniamy, które departamenty są kluczowe, a które nie. Nagroda, która została wypłacona pracownikom, to uznanie za szczególny wkład w prace NBP, szczególnie przy tak szczególnej rocznicy. Tu nie powinno być żadnych zastrzeżeń - podkreślała Anna Trzecińska.

Nieuzasadnione wydatki

NIK przyjrzał się też zlecanym przez NBP usługom zewnętrznym. Na te bank centralny wydał w ubiegłym roku 166,5 mln zł. Kontrola objęła m.in. wynajem kancelarii prawnych. Wynajęta w listopadzie 2018 r. Kancelaria Cogents (po wybuchu afery z nagraną rozmową byłego szefa nadzoru Marka Chrzanowskiego z bankierem Leszkiem Czarneckim, w której przewijało się nazwisko Adama Glapińskiego) miała się zająć „doradztwem, sporządzaniem opinii, projektów korespondencji, projektów odpowiedzi, wezwań i wniosków, prowadzenia spraw i reprezentacji NBP i osób reprezentujących NBP prze ciwko dziennikarzom, redaktorom naczelnym, redakcjom i wydawnictwom na etapie przedsądowym oraz w postępowaniach sądowych z zakresu żądania opublikowania sprostowań, naruszenia dóbr osobistych, zniesławienia w związku z materiałami prasowymi, które odnoszą się do NBP i osób reprezentujących NBP”.
W grudniu, gdy wybuchła afera z wynagrodzeniem szefowej komunikacji NBP, wynajęto Kancelarię Virion, która miała podobny zakres obowiązków. Pierwsza zainkasowała 4,4 tys. zł, druga – 18,8 tys. zł. Zdaniem NIK powinny wystarczyć służby prasowe NBP.
NIK nie podoba się też ponad 144 tys. wydane na pokój zagadek, który miał umilać czas czekającym na zwiedzanie Centrum Pieniądza, ale zabrakło dla niego odpowiedniego pomieszczenia. W efekcie złożony czeka na sezon w magazynie. Kontrolerzy zarzucają także brak oszczędności przy okazji organizacji międzynarodowej konferencji przez NBP, w które w sumie kosztowała przeszło 0,5 mln zł. Jednym z głównych argumentów na niegospodarność ma być organizacja lunchu dla uczestników.
Za wykonanie pokazu kulinarnego oraz lunchu NBP zapłacił firmie zewnętrznej 35,8 tys. zł, w tym za 30-minutowy pokaz kulinarny – 14,2 tys. zł, lunch – 18,5 tys. zł oraz za 42 książki 3,15 tys. zł. Spośród 80 osób zgłoszonych na lunch chęć uczestniczenia w pokazie zadeklarowało 25 osób. W pokazie uczestniczyło 27 osób, więc koszt pokazu i lunchu na jednego uczestnika wyniósł 1,3 tys. zł - informuje NIK.
Kontrolerzy w swoim raporcie podkreślają też, że bank centralny nie zrealizował zaleceń pokontrolnych z ubiegłego roku związanych z ograniczeniem lub zamknięciem działającej w banku kawiarni, którą dla pracowników otworzyła jedna z sieci. NBP tłumaczył przedstawicielom NIK, że wynagrodzenie netto dla kawiarni wyniesie 750 tys. zł. Ostatecznie było wyższe i wyniosło 853 tys. zł. Na istnieniu kawiarni bank nie zaoszczędził, bo w ubiegłym roku wydał ponad 30 tys. na nowe ekspresy i ponad 60 tys. na serwisowanie wszystkich tego typu urządzeń.