Resort finansów zbadał dane z połączonych baz PIT i ZUS za 2016 r. Przeanalizował je m.in. pod kątem nierówności dochodowych. Do tej pory głównym źródłem informacji o nierównościach były badania budżetów gospodarstw domowych, które robił GUS. I z których wynikało, że rozpiętość dochodowa w Polsce nie jest taka duża. Mierzona specjalną miarą – współczynnikiem Giniego (im mniejszy, tym mniejsza nierówność) – systematycznie spadała i w 2017 r. wynosił on niespełna 0,3 pkt.
Z analiz ministerstwa wynika, że nierówności są większe i wynoszą 0,51. Ale dane GUS i MF nie są porównywalne. GUS opiera się na ankietach, a nie twardych informacjach, eksperci zarzucają jego badaniom, że za słabo reprezentowani są w nich bogaci. Jednocześnie jest to badanie przekrojowe wśród wszystkich grup społecznych. A MF sprawdzał tylko dane podatników i ubezpieczonych w ZUS, czyli nie uwzględniał np. rolników. Bo ci nie płacą podatku dochodowego. Poza tym brał pod uwagę jedynie dochód brutto bez uwzględniania transferów społecznych, czyli np. dodatków 500 plus, zaś GUS całość dochodu netto. Jednak ministerstwo pracowało na rzeczywistych danych, a nie deklarowanych.
Choć trudno na podstawie raportu MF wyciągać generalne wnioski, to jednak dostarcza on kilku ważnych informacji. Pierwsza: pokazuje, jak kształtują się nierówności w poszczególnych regionach. Największe rozpiętości w dochodach są w województwie mazowieckim, dla którego współczynnik Giniego wynosi prawie 0,58. Michał Brzeziński, ekonomista z Wydziału Nauk Ekonomicznych UW, zwraca uwagę na kontrasty, jakie są między zamożną Warszawą a resztą województwa. To w Warszawie rozlicza podatki najwięcej milionerów w Polsce (około jednej czwartej z ponad 20 tys. osób). To tutaj swoje siedziby mają największe firmy działające w kraju i to ich prezesi i dobrze opłacani menedżerowie zawyżają średnią dochodów. A na drugim biegunie mamy np. powiat szydłowiecki z ponad 24-proc. bezrobociem.
Reklama
– Nierówności są generowane przez wysokie dochody kadry zarządzającej i przedsiębiorców. To, że są największe w województwie mazowieckim, nie powinno dziwić – mówi Michał Brzeziński.
Na drugim biegunie jest Śląsk. To tu nierówności są najmniejsze, wskaźnik Giniego dla Śląska wynosi 0,49. I tak naprawdę nie ma jasnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Być może jest to efekt struktury zatrudnienia: dominuje górnictwo, gdzie zarobki są powyżej średniej krajowej.
Druga istotna informacja z dokumentu MF to rozkład uzyskiwanych dochodów w poszczególnych grupach podatników. Okazuje się, że aż 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków uzyskuje prawie 41 proc. całego dochodu brutto wszystkich rozliczających podatki. To pokazuje dość duże rozwarstwienie i – co też istotne – potwierdza wyniki innych badań, przeprowadzanych na starszych danych. Już w listopadzie 2017 r. dwaj ekonomiści Paweł Bukowski i Filip Novokmet opublikowali raport, w którym dowodzili, że stopień nierówności dochodowych w Polsce jest właśnie na takim poziomie. Według nich absolutni krezusi – czyli 1 proc. najbogatszych – kontrolowali ok. 14 proc. dochodu. I to też jest zbieżne z wynikami, do jakich doszło Ministerstwo Finansów: według nich top najbardziej zamożnych uzyskuje 15,2 proc. całkowitego dochodu.
Jeśli eksperci nie pomylili się co do oceny bieżącej rozpiętości w dochodach, to można założyć, że celnie przedstawili też trend ich zmiany. Tego ministerstwo nie badało, bazując tylko na informacjach z jednego roku. Bukowski i Novokmet przeanalizowali też historyczne dane podatkowe od 1989 r. Wynika z nich, że nierówności po upadku komunizmu wyraźnie się zwiększyły. Bo w 1989 r. 10 proc. najwięcej zarabiających uzyskiwało 23 proc. całkowitego dochodu, a 1 proc. najzamożniejszych ok. 4 proc.