Z badania brukselskiego think-tanku Bruegel wynika, że za rekordowo niskie rozwarstwienie w dochodach Europejczyków odnotowane w 2016 r. odpowiada głównie prężny rozwój gospodarczy 13 krajów członkowskich, które są w UE od 2004 r. i później.
Nowi członkowie gonią pozostałe kraje Unii. Widać to doskonale w oparciu o dane o narodowościach osób należących do grupy 10 proc. najsłabiej zarabiających. W 2007 r. prawie jedna trzecia obywateli UE o najniższych apanażach wywodziła się z Rumunii, niecała jedna czwarta – z Polski, a po 10 proc. z Bułgarii i pozostałych nowych państw członkowskich. W 2016 r. odsetki te zmalały kolejno do 26, 12 i 6 proc., a w przypadku reszty krajów regionu pozostały na tym samym poziomie 10 proc.
Jak jednak zwraca uwagę Zsolt Darvas, autor opracowania, nie znaczy to jednak, że automatycznie mieszkańcy naszej części regionu zaczęli masowo napływać do grupy 10 proc. obywateli UE o najwyższych dochodach. W 2006 r. Polacy stanowili 0,76 proc. tej grupy, w 2016 r. zaś – 1,5 proc. W tym czasie udział pozostałych państw regionu wzrósł w tej kategorii dochodowej z 0,66 do 1,11 proc.
– Ciekawe jest na przykład to, że od 2005 r. wskaźnik Giniego dla całej UE praktycznie stoi w miejscu. Mogłoby się to wydawać nieco dziwne, bo przecież w tym czasie do UE przystąpiły Bułgaria i Rumunia, a do tego na południu kontynentu miał miejsce głęboki kryzys – zwraca uwagę dr Jacek Tomkiewicz z Akademii Leona Koźmińskiego. Jak jednak tłumaczy ekonomista, za ten fenomen odpowiadamy my Polacy, „bo szybko rośniemy i niwelujemy wzrost nierówności oraz spadki płac w Grecji czy Hiszpanii”.
Co więcej, warto również zwrócić uwagę, że jeśli udział danego państwa w kategorii „najmniej zarabiający” zmalał, to udział innego państwa w tej samej kategorii musiał wzrosnąć. W tym przypadku stało się tak z Włochami i Hiszpanami, którzy w 2007 r. stanowili odpowiednio 4,7 oraz 5,1 proc. osób o najniższych dochodach, a w 2016 r. było to 10,7 i 10 proc. Niekoniecznie musi to jednak oznaczać, że mieszkańcy tych krajów gwałtownie zubożeli; część z nich spadła o oczko w dochodowej drabince właśnie na skutek podciągania się Europy Środkowej.
Nie wiemy wszystkiego
O ile samo zmniejszanie się nierówności cieszy ekspertów z Brukseli, o tyle każde takie badanie charakteryzują pewne słabości. Zwraca na to uwagę dr Michał Brzeziński z Uniwersytetu Warszawskiego, który mówi, że w badaniu nierówności dochodowych w UE nie wzięto pod uwagę granic.
– Obywateli wszystkich krajów połączono w jedno społeczeństwo. Nierówności spadają, bo gospodarki biedniejszych krajów wschodnich rosną wyraźnie szybciej niż w Europie Zachodniej. To normalny proces ekonomiczny, biedniejsi wyjściowo stają się szybciej bogatsi i to powoduje, że następuje konwergencja – podkreślił.
Jak zaznacza, jest to jak najbardziej do pogodzenia z faktem, że w niektórych krajach europejskich nierówności w dochodach rosną. – Na przestrzeni 30 lat nierówności dochodowe wzrosły właściwie w większości krajów zachodniej Europy. Jest faktem, choć wielu może wydać się nieprawdopodobne, że w takich krajach jak Niemcy czy Szwecja nierówności dochodowe wzrosły – mówi dr Brzeziński.
Według analizy Bruegla przełom nastąpił w 2016 r. – wielu krajom udało się odwrócić rosnące rozwarstwienie w dochodach. Różnice pomiędzy najlepiej a najmniej zarabiającymi spadły w Niemczech (spadek 0,6 opisującego rozwarstwienie dochodowe współczynnika Giniego), Wielkiej Brytanii (0,9), Polsce (0,8) i Rumunii (2,7). Malejące rozwarstwienie w najbardziej zaludnionych państwach nowej i starej Unii przełożyło się na znaczącą poprawę średniej wszystkich krajów.
Doktor Brzeziński podkreśla jednak, że nierówność dochodowa w Polsce jest mocno niedoszacowana. Jak mówi, na przestrzeni ostatnich 30 lat w Polsce zjawisko to nasiliło się, bo mieliśmy wiele procesów, które od skompresowanych dochodów w socjalizmie prowadziły do eksplozji nierówności. Natomiast w okresie po wkroczeniu do UE badania mocno się różnią – niektóre pokazują stabilizację lub spadek, inne mówią o tym, że te nierówności lekko wzrosły.
– Te różnice wynikają z tego, że mamy nieprecyzyjne dane. W większości krajów członkowskich UE dane do badania zostały wzięte ze źródeł administracyjnych, tymczasem u nas to są wciąż dane ankietowe, które są gorszej jakości. Niektóre osoby osiągające wysokie dochody odmawiają udziału w takich badaniach – powiedział ekonomista.
Luz może szkodzić nierównościom
Europejczycy mogą mieć dobre samopoczucie, gdy porównają nierówności dochodowe na Starym Kontynencie z resztą świata. Nawet gdy transformacja w krajach środkowoeuropejskich doprowadziła do rekordowego rozwarstwienia w 1993 r., nierówności w Europie były o wiele mniejsze niż w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej i równe poziomowi Stanów Zjednoczonych. Tam rozwarstwienie w dochodach rośnie stale od końca lat 70., co sprawia, że w ostatnich latach rozdźwięk pomiędzy UE a USA jest rekordowy. Doktor Brzeziński zwraca uwagę, że Amerykanie jako zwolennicy wolnego rynku są w stanie dużo więcej zaakceptować, w przeciwieństwie do Europy, gdzie społeczeństwa są przywiązane do polityki redystrybucyjnej.
To oznacza także, że środki powzięte do walki z kryzysem po obu stronach Atlantyku zaowocowały różnymi skutkami. Jednym z podstawowych argumentów przeciw luzowaniu ilościowemu, czyli słynnemu „dodrukowi pieniądza” (a tak naprawdę skupowaniem przez banki centralne obligacji), był właśnie fakt, że wypycha ono pieniądze inwestorów na giełdy. Ponieważ te biją kolejne rekordy, puchną portfele inwestycyjne – a wiadomo, że takimi dysponują tylko najzamożniejsi. Wniosek: nieortodoksyjna polityka monetarna pogłębia nierówności.
Tymczasem, jak starał się pokazać w niedawnym opracowaniu Europejski Bank Centralny, mimo że luzowanie ilościowe (które w Europie jeszcze trwa, chociaż w ograniczonej formie, zostało natomiast zakończone w Stanach Zjednoczonych) pomogło zamożnym, to efekt ten był znacznie silniejszy wśród osób niezamożnych, które np. skorzystały na lepszej sytuacji na rynku pracy (efekt taniego pieniądza, czyli luźnej polityki monetarnej, której luzowanie ilościowe jest przykładem).
Zdaniem wielu ekonomistów nierówności szkodzą gospodarce – nawet jeśli nie teraz, to mogą zadziałać jak bomba z opóźnionym zapłonem. Jak obrazowo pyta specjalizujący się w ich badaniu ekonomista Salvatore Babones: ile luksusowych samochodów albo jachtów może kupić bogacz?
Czyli z punktu widzenia gospodarki jest lepiej, jeśli jak najwięcej osób może jak najwięcej konsumować, w przeciwieństwie do sytuacji, w której na wiele stać wyłącznie niewielu (bo po prostu własną konsumpcją nie zrównoważą ubytków w konsumpcji większości).