Na razie Irańczycy ograniczają się do wyrażania niezadowolenia z powodu miejsca organizacji szczytu za pomocą gestów i słów. Nie odbył się więc festiwal kina polskiego w Teheranie, planowany między 27 stycznia a 1 lutego. Szef tamtejszej dyplomacji Mohammad Dżawad Zarif powiedział zaś, że konferencja zakończyła się fiaskiem, zanim jeszcze się zaczęła przez wzgląd na nieobecność wielu zaproszonych gości.
Nastroje starał się uspokoić podczas szybkiej wizyty w Teheranie nasz wiceminister spraw zagranicznych Maciej Lang. Od swojego odpowiednika po irańskiej stronie – Abbasa Arakcziego – usłyszał, że "najpoważniejszym problemem regionu jest reżim syjonistyczny", a także "awanturnicza polityka Stanów Zjednoczonych". Lang zapewnił, że Polska wciąż popiera porozumienie rozbrojeniowe zawarte za rządów Baracka Obamy, znane pod angielskim skrótem JCPOA.
Prawda jest jednak taka, że z ponad 70-milionowym Iranem niewiele nas łączy. Owszem, do bojkotu konferencji Iranowi udało się namówić swojego sojusznika, czyli Liban, ale z punktu widzenia Warszawy ważniejszym partnerem w regionie jest Irak, gdzie stacjonowały nasze wojska. A Teheran ma wpływy w Iraku dzięki pokaźnej szyickiej części ludności (szyitą jest także obecny premier kraju Adil Abd al-Mahdi). Niemniej nawet jeśli doszłoby do niesnasek na linii Warszawa-Bagdad, to nasze straty byłyby adekwatne do naszego zaangażowania w tym bliskowschodnim kraju. Czyli niewielkie.
Reklama
Reklama
Także gdyby ochłodzenie w stosunkach polsko-irańskich miało się utrzymać dłużej, to nie będzie miało raczej przełożenia na gospodarkę. I to z dwóch względów. Po pierwsze, eksport do tego kraju stanowi znikomą część tego, co wysyłamy za granicę. Między styczniem a październikiem 2018 r. nasze firmy sprzedały tam towary o wartości 60 mln euro, co stanowiło 0,03 proc. naszego eksportu ogółem i plasowało Teheran na 79. miejscu na liście naszych partnerów handlowych. Warto odnotować, że wartość ta stanowi znaczący ubytek w stosunku do analogicznego okresu 2017 r., kiedy wysłaliśmy do Iranu towary o wartości 103 mln euro (za cały rok zaś było to 121 mln euro, co dawało Iranowi 77. miejsce na liście importerów polskich towarów).
Po drugie, chociaż biznes znad Wisły wiązał pewne nadzieje z faktem zniesienia sankcji na Iran (tym tłumaczyło się m.in. 50-proc. wzrost eksportu w 2017 r.), to przecież administracja Donalda Trumpa je przywróciła. To oznacza dotkliwe kary dla amerykańskich filii przedsiębiorstw zaangażowanych w handel z Iranem, a jakby tego było mało – konieczność obchodzenia zakazu rozliczeń w dolarach z tym krajem. Dla wielu polskich firm to gra niewarta świeczki. Nawet giganci, jak Orlen czy Lotos, postanowili dać sobie spokój, chociaż po zniesieniu sankcji do Polski trafiało tankowcami czarne złoto z tego regionu.
W kontekście polityki USA wobec Teheranu – i naszego jej wspierania lub nie – warto przypomnieć, że Donald Trump nie jest jedynym, który ma wątpliwości co do umowy JCPOA. "Mattis widział Iran jako najważniejszą destabilizującą siłę w regionie. W prywatnych rozmowach bywał w tym temacie bardzo ostry, ale publicznie łagodniał. Receptę miał prostą: ograniczać ich wpływy, irytować, próbować nadszarpnąć relacje z Rosją" – pisał o byłym już sekretarzu obrony w "Strachu" Bob Woodward w części poświęconej polityce bliskowschodniej.
Autor przypomina też, że twarda postawa wobec Iranu była powodem, dla którego James Mattis stracił stanowisko dowódcy sił amerykańskich na Bliskim Wschodzie w 2013 r., jeszcze za kadencji Obamy. Odchodził, zostawiwszy po sobie 15-stronicowe opracowanie, przekonany, że Stany Zjednoczone nie mają żadnej polityki względem tego kraju oraz że Waszyngton jest kompletnie nieprzygotowany do ewentualnej konfrontacji w Zatoce Perskiej.