Informacja o podpisaniu listu intencyjnego w sprawie przejęcia Lotosu przez Orlen wywołała entuzjazm na warszawskiej giełdzie. Akcje pierwszej ze spółek podrożały ponad 7 proc., drugiej – przeszło 5 proc. Reakcja jest o tyle zaskakująca, że z reguły przy zapowiedzi tego typu transakcji w górę idą notowania spółki przejmowanej, ale zniżkują tej, która wykłada pieniądze na zakup. Bo ryzyko, że połączenie dwóch firm nie przyniesie spodziewanych efektów, ponosi przede wszystkim nabywca.

Reklama
Ta transakcja ma sens, ale do szacunków ewentualnych korzyści, związanych na przykład ze wspólnymi zakupami ropy, podchodziłbym ostrożnie – ocenia Michał Kozak, analityk DM Trigon.
Skarb Państwa kontroluje 53,2 proc. akcji Lotosu, ma też 27,5 proc. udziałów w Orlenie. Ten pakiet zapewnia kontrolę nad firmą. Obydwie spółki nadzoruje Ministerstwo Energii.
Orlen ocenił, że połączenie z Lotosem pozwoli zaoszczędzić kilkaset milionów złotych rocznie. Nie tylko z uwagi na niższe koszty zakupu surowców, ale i dzięki poprawie logistyki, lepszym planowaniu produkcji i inwestycji. W zeszłym roku przychody Orlenu sięgnęły 95 mld zł, firma zarobiła rekordowe 6,7 mld zł. Gdański Lotos jest kilkukrotnie mniejszy – spółka nie opublikowała jeszcze wyników za ostatni kwartał, ale według szacunków analityków osiągnęła w zeszłym roku ok. 23 mld zł przychodów i 1,5 mld zł zysku netto.
Entuzjastyczna reakcja inwestorów nie wynika jednak z oczekiwania na jeszcze wyższe notowania połączonego podmiotu. Chodzi o możliwe wycofanie Orlenu z kosztownego i wątpliwego ekonomicznie projektu budowy elektrowni atomowej. Tej inwestycji miał sprzeciwiać się były prezes płockiej firmy Wojciech Jasiński. Na początku lutego w fotelu prezesa Orlenu zastąpił go Daniel Obajtek, przychylny udziałowi spółki w szacowanej na ponad 60 mld zł inwestycji. Stąd spadki notowań Orlenu w ostatnich tygodniach.
Wydaje się, że spółka zostanie „zwolniona” z udziału w budowie elektrowni atomowej. Wydała 3,5 mld zł na kupno akcji czeskiego Unipetrolu i nie ma zbyt wiele gotówki. Dlatego przypuszczam, że w pierwszym etapie Orlen kupi od Skarbu Państwa nie więcej niż jedną trzecią akcji Lotosu – mówi Kozak.
Zgodnie z listem intencyjnym podpisanym przez ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego i prezesa Orlenu płocka spółka ma przejąć przynajmniej 53 proc. akcji Lotosu, niemal dokładnie tyle, ile znajduje się w posiadaniu Skarbu Państwa. Na giełdzie był wczoraj wyceniany na niemal 6 mld zł. Gdyby Orlen odkupił go w jednorazowej transakcji i tym samym przekroczył próg 33 proc. w kapitale Lotosu, to zgodnie z obowiązującymi na rynku kapitałowym regulacjami musiałby ogłosić wezwanie. I zadeklarować w nim chęć nabycia 66 proc. akcji Lotosu. Rozkładając transakcję na raty, Orlen uniknie spiętrzenia wydatków, a jednocześnie da sobie czas na uzyskanie zgody na przejęcie głównego krajowego konkurenta ze strony urzędów antymonopolowych.
Według prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konkurentów Marka Niechciała ze względu na skalę działania obydwu firm w sprawie transakcji powinna wypowiedzieć się Komisja Europejska. Ta może jednak przekazać zbadanie fuzji do UOKiK. Spółka nie powinna mieć kłopotów z uzyskaniem zgody, ewentualnie może być zmuszona do sprzedaży części stacji. Zgodnie z regulacjami udział pojedynczego podmiotu w rynku detalicznym nie może przekraczać 40 proc. Udział Orlenu i Lotosu jest o 5 pkt proc. wyższy. Na koniec września obydwie spółki miały 2243 stacje, jedną trzecią funkcjonujących w kraju. Mimo że nowa firma będzie miała bardzo silną pozycję, kierowcy mogą spać spokojnie.
Połączenie Orlenu z Lotosem raczej nie doprowadzi do wzrostu cen paliw. Konkurencja na lokalnych rynkach jest silna, ale to właśnie na stacjach tych koncernów bardzo często ceny są najniższe. Na rynku hurtowym pozycja firmy jest dużo silniejsza, ale tutaj wentylem bezpieczeństwa jest import paliw realizowany przez inne firmy – ocenia Urszula Cieślak, analityk BM Reflex.
Według deklaracji Orlenu przejmowanie kontroli nad Lotosem potrwa rok.