Białoruś pomaga polskim producentom podnieść się po wprowadzeniu sankcji ze strony Kremla. Sprawa została uzgodniona na szczeblu politycznym. Istnieją dwa legalne sposoby. Nasze produkty są wysyłane do białoruskich przetwórni, a przerobione trafiają na rynek rosyjski z etykietą „made in Belarus”. Ewentualnie białoruska produkcja jest w większym odsetku wysyłana dalej na Wschód, a puste miejsce na lokalnym rynku zajmują polskie produkty.
W pierwszym półroczu 2016 r. sprzedaliśmy na Białoruś o 32 proc. więcej warzyw i aż o 75 proc. więcej owoców niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. Jeśli chodzi o produkty, które obejmuje rosyjskie embargo i które obecnie sprzedajemy na Białoruś, największy ruch widać w eksporcie nabiału, głównie mleka i śmietany oraz serów i twarogów – dodaje w rozmowie z DGP Radosław Jarema, dyrektor Akcenty w Polsce, instytucji płatniczej realizującej i zabezpieczającej transakcje walutowe dla eksporterów i importerów.
Według bardziej szczegółowych, białoruskich statystyk w pierwszym półroczu wysłaliśmy nad Świsłocz o 20 proc. więcej pomidorów, dwukrotnie więcej jabłek i aż sześciokrotnie więcej gruszek niż rok wcześniej. W tym samym czasie, mimo ogólnego spadku wartości eksportu do Rosji (wyrażonej w dolarach – 4,2 proc. rok do roku), Białorusini sprzedali większemu sąsiadowi o 14 proc. więcej soków i o 81 proc. ekstraktów owocowych i warzywnych. Eksport białoruskiego soku pomidorowego wzrósł o 36 proc., a jabłkowego – o 28 proc. Wolumeny dostaw tego rodzaju produktów zaczęły rosnąć jeszcze w 2014 r.
Ten rok jest przy okazji pierwszym od czasu wprowadzenia embarga, w którym rośnie cały nasz eksport na Białoruś. Wzrost wartości osiągnął 12,3 proc., podczas gdy w 2015 r. odnotowano spadek o 25,5 proc., a w 2013 r. – o 12 proc. rok do roku. W pierwszym półroczu wartość eksportu wyniosła 2,3 mld zł. Częściowo to efekt intensyfikacji kontaktów na szczeblu politycznym. Nie jest to jednak w tym regionie przypadek odosobniony. Rok 2016 przyniósł przełamanie spadków eksportu na Wschód. Odbicie zanotował też, pierwszy raz od blisko dwóch lat, wywóz do Rosji oraz na Ukrainę - komentuje Radosław Jarema.
Reklama
Technicznie nie ma mowy o reeksporcie polskich produktów, bo taki reeksport byłby nielegalny w świetle rosyjskiego embarga na unijne produkty spożywcze. Rosjanie uważnie się temu przyglądają. Ale już produkcja serów z waszego mleka czy wysyłka do Rosji naszych jabłek w zamian za wasze jabłka? Czemu nie? Na tym możemy robić interesy - nie ma wątpliwości Juryj Szaucou, dyrektor prorządowego Centrum Problemów Integracji Europejskiej w Mińsku. To jeden z głównych tematów rozmów polsko-białoruskich - zapewnia.
O reeksporcie nie ma mowy, ale bynajmniej nie dlatego, żeby Białorusini pryncypialnie wykluczali taką możliwość. Mińsk robił złote interesy po wprowadzeniu w sierpniu 2014 r. embarga jako reakcji na europejskie sankcje za uporczywe łamanie prawa międzynarodowego w odniesieniu do Ukrainy. W rosyjskich sklepach pojawiły się „białoruskie” krewetki, łosoś czy owoce cytrusowe, co stało się obiektem powszechnych żartów Rosjan. Białoruś stała się np. największym dostawcą kiwi i drugim co do wielkości dostawcą ananasów na rynek rosyjski. W efekcie w grudniu ubiegłego roku rosyjski nadzór fitosanitarny wprowadził specjalne środki ostrożności przy sprowadzaniu „białoruskich” cytrusów.
Ostatnio zatrzymujemy dużo samochodów (ponad 400 tylko w 2015 r.), które wwożą na teren Rosji produkcję, korzystając z nieuzasadnionych szlaków logistycznych. Nasi białoruscy koledzy wydają na tę produkcję fitosanitarne certyfikaty reeksportowe, bazując na sfałszowanych certyfikatach - tłumaczyła w rozmowie z dziennikiem „Izwiestija” Julija Miełano z Rossielchoznadzoru, czyli rosyjskiego nadzoru fitosanitarnego. Podejrzenia Rosjan budzą też dane dotyczące sprzedaży zakazanej w Rosji produkcji do Kazachstanu. Według białoruskich statystyk w 2015 r. nasz sąsiad sprzedał Kazachom 93 tys. ton jabłek, ale według statystyk kazachskich do tego środkowoazjatyckiego kraju trafiło jedynie 31 tys. ton. Reszta rozpłynęła się po drodze.
Była też historia z polskimi jabłkami w tle. W marcu ujawniono mechanizm, w ramach którego nasze owoce trafiały na Litwę, gdzie otrzymywały mołdawskie certyfikaty należące do firm zarejestrowanych w separatystycznym Naddniestrzu, po czym przez Białoruś trafiały do Rosji jako produkt „made in Moldova”. A gdy białoruski sanepid prosił Mołdawian o potwierdzenie autentyczności dokumentów, ci wszystko potwierdzali. Między grudniem 2015 r. a styczniem 2016 r. białoruskie firmy kupiły w ten sposób 20 tys. ton takich jabłek. W styczniu zatrzymano byłego już szefa mołdawskiego sanepidu Alexandru Ciobanu. Jest podejrzewany o korupcję i fałszowanie dokumentów. Aferę opisali dziennikarze śledczego zespołu RISE Moldova.
W ostatnim przedsankcyjnym sezonie 2013/2014 Polska wyeksportowała 1,2 mln ton jabłek, z czego 60 proc. przypadło na Rosję. Załamanie handlu tymi owocami, w połączeniu z ogromnym tegorocznym urodzajem, sprawia, że polscy sadownicy znaleźli się na granicy wypłacalności. Dwa tygodnie temu ich przedstawiciele przyjechali na protest do Warszawy. Domagali się wprowadzenia rekompensat z budżetu dla producentów jabłek. Liczyli też, że UE zmieni charakter sankcji nałożonych na Rosję, by ta odpowiedziała zniesieniem zakazu sprowadzania tego rodzaju owoców.