Najbardziej zaawansowanym projektem jest planowana w Zagłębiu Lubelskim kopalnia Jan Karski, którą chce uruchomić australijski koncern Prairie Mining. W pierwszej połowie 2017 r. ma ona złożyć wniosek o koncesję wydobywczą. Według zapowiedzi władz tej firmy będzie to jedna z najnowocześniejszych kopalń i o najniższych w Europie kosztach wydobycia – 26 dol. za tonę.
Wprawdzie w tym tygodniu ceny węgla na przyszłoroczne dostawy osiągnęły 10-miesięczne maksimum, czyli ponad 52 dol. za tonę, a od lutego węgiel zdrożał o 50 proc., analitycy wątpią jednak, czy to trwały trend.
Rozpoczęcie budowy kopalni planowane jest w 2018 r., a wydobycia – w 2023 r. Zakład ma produkować rocznie 6,3 mln ton węgla (według deklaracji tylko na eksport, więc nie będzie stanowił konkurencji dla państwowych spółek), zatrudniać 2 tys. pracowników, a łącznie z towarzyszącymi przedsiębiorstwami – do 10 tys. osób. Spółka ocenia zasoby szacunkowe węgla – według standardów międzynarodowych – na 700 mln ton, natomiast zasoby nadające się do wydobycia na 140 mln ton.
Trudno zarzucić Prairie Mining brak orientacji w polskich realiach – we władzach spółki zasiada m.in. Mirosław Taras, były prezes Bogdanki i Kompanii Węglowej.
U drugiego prywatnego gracza na polskim rynku węgla – Silesian Coal należącego do niemieckiej grupy HMS Bergbau – prezesem jest były wiceminister gospodarki w rządzie SLD-PSL Jerzy Markowski.
Planowana przez Silesian Coal kopalnia w Orzeszu ma kosztować 150 mln euro. Zasoby szacuje się na 680 mln ton węgla energetycznego i koksującego, co wystarczyłoby na 90 lat eksploatacji. Kopalnia zatrudniałaby od 700 do 1500 stałych pracowników. – Kontynuujemy projekt. Jesteśmy na etapie uzyskiwania koncesji. Mówiłem już wielokrotnie, że w Polsce absolutnie możliwe jest efektywne, całkowicie konkurencyjne wydobycie węgla. Istniejące kopalnie pokazują, że to realne. A w nowych projektach osiągnięcie konkurencyjności jest o wiele łatwiejsze – deklarował podczas niedawnego Europejskiego Kongresu Gospodarczego Heinz Schernikau, prezes HMS Bergbau.
Plany budowy nowych kopalń węgla kamiennego w Nowej Rudzie na Dolnym Śląsku, Ciężkowicach na Śląsku, a także w Zagłębiu Lubelskim ma inna australijska firma Balamara Resources. Pierwszy projekt ma być początkiem reaktywacji Dolnośląskiego Zagłębia Węglowego. To inwestycja o wartości 300–500 mln zł. Zasoby węgla zostały oszacowane łącznie na 170 mln ton – przy zakładanym poziomie wydobycia 2 mln ton rocznie. Według prognoz w Nowej Rudzie na zatrudnienie będą mogły liczyć nawet 2 tys. osób.
Nad budową nowej kopalni zastanawiał się również notowany na warszawskiej giełdzie prywatny Kopex, który planował bądź pozyskanie do tego projektu partnera finansowego, bądź wręcz sprzedaż całego projektu. Zakładane roczne wydobycie to 3–4 mln ton, planowane zatrudnienie 1 tys. osób. Pomysł zahamowały kłopoty finansowe spółki.
Dlaczego prywatnym podmiotom górnictwo się opłaca, a państwowym nie?
– Przestrzegałbym przed uproszczeniami, że prywatne jest dobre, a państwowe złe. Jeszcze kilka miesięcy temu niektórzy komentatorzy stawiali nam za przykład prywatne czeskie górnictwo, dziś widzimy, że nie jest ono w o wiele lepszej sytuacji niż polskie firmy – twierdzi Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki. Przyznaje jednak, że państwowe spółki niewystarczająco inwestowały w nowe złoża, a stare są już mocno wyeksploatowane i wydobycie z nich jest znacznie droższe. – Nie zawsze była brana pod uwagę ekonomia. Bywało, że przyjeżdżał premier i mówił, że nie będą zamykane żadne kopalnie. Tymczasem zawsze powtarzam, że o zamknięciu lub uruchomieniu kopalni powinny decydować dwie rzeczy: geologia i ekonomia, a nie polityka. Tej było w polskim górnictwie za dużo – kwituje Steinhoff.