Zanim Europejczyk wybierający się do Boliwii ujrzy najwyżej na świecie położoną stolicę – La Paz – musi przejechać przez El Alto, drugie największe miasto kraju (a formalnie część jednego wielkiego zespołu miejskiego). To w nim umiejscowione jest międzynarodowe lotnisko obsługujące całą metropolię. Ujrzy brzydką, prymitywną, najczęściej parterową lub dwupiętrową zabudowę i bardzo skromnie ubranych ludzi, w większości indiańskiego pochodzenia. Może trafi na jakiś protest, bo borykający się z ubóstwem mieszkańcy miasta jeszcze kilkanaście lat temu systematycznie blokowali transport na lotnisko oraz dostawy gazu i paliwa do La Paz. I pomyśli – ta Ameryka Łacińska to rzeczywiście jest biedna. Podobną opinię wyrazi pewnie Amerykanin, Japończyk, Australijczyk.
Ale sami mieszkańcy El Alto za biednych się nie uważają. Około 2/3 z nich deklaruje, że zalicza się do klasy średniej. Ich zdaniem należą więc do tej samej grupy, w której Amerykanin umieściłby lekarza lub księgowego z Connecticut, a Europejczyk – właściciela sklepu albo niedużej firmy usługowej z Nadrenii lub Katalonii. Bo bieda to rzecz względna – wraz z szerokością geograficzną zmienia się ocena tego, czym ona jest. W Polsce jednym z kryteriów sprawdzania, czy danemu obywatelowi grozi ubóstwo, jest to, czy posiada on np. telewizor lub mikrofalówkę. W Sudanie Południowym trzeba byłoby zapytać się, czy dana osoba będzie miała co jeść w ciągu najbliższych dni, a w Nowej Zelandii – czy stać ją na coroczne wczasy z całą rodziną poza miejscem zamieszkania. Jednak bez względu na stosowanie licznych kryteriów – przeliczania dochodu na osobę, możliwości korzystania z usług (np. opieki zdrowotnej, edukacji itp.), stopnia zadłużenia gospodarstw domowych lub braku równowagi w ich budżetach – trudno jest stworzyć obraz globalnego biedaka. Bo ubóstwo jest nie tylko względne, lecz także zwodnicze. Nie wszędzie – tak jak w Polsce – spycha ludzi na margines życia społecznego. Nie zawsze – tak jak w Peru – motywuje do choćby najprostszej pracy lub działalności i wzajemnej pomocy. Niekoniecznie – tak jak w USA – musi się kojarzyć z niezaradnością i poczuciem poniesienia życiowej klęski. Biedak biedakowi nierówny.
– Dochód na mieszkańca wskazuje przeciętną zamożność danych krajów. Ale nic nie mówi o deprywacji, czyli niezaspokojeniu konkretnych potrzeb. Więcej można się dowiedzieć o sytuacji życiowej obywateli, jeśli sprawdzi się warunki, w jakich funkcjonują – jeśli nie głodują, to jaką żywność spożywają, czy ich dziecko chodzi do szkoły, a jeśli tak, to do jakiej, czy mają stabilne zatrudnienie, czy jedynie czasowe lub dorywcze – mówi prof. Stanisława Golinowska, kierownik Zakładu Polityki Społecznej Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.
Podkreśla, że same dane statystyczne mogą być złudne. – Dla przykładu przeciętne dochody w Polsce w ostatnich dekadach rosły. Ale czy nie pogorszył się jednocześnie np. dostęp do opieki zdrowotnej? Czy nie przybyło osób bez stabilnego zatrudnienia, pracujących jedynie na śmieciowych umowach? Czy nie pojawiły się enklawy biedy, np. w dawnych regionach przemysłowych? – zwraca uwagę. Dopiero gdy weźmie się pod uwagę wiele różnych czynników, można ustalić, czym jest bieda w różnych krajach i jaki wpływ ma na osoby nią dotknięte. W jednym jest ona bowiem stała: bez względu na okres w historii czy szerokość geograficzną zawsze w decydujący sposób oddziałuje na sytuację człowieka – na to, jak sam siebie ocenia i jak jest postrzegany przez otoczenie.
Reklama

Na skraju

W generalnym ujęciu wskaźnikiem biedy, bez względu na miejsce zamieszkania, jest oczywiście to, czy dana osoba może zaspokoić swoje podstawowe potrzeby biologiczne – czyli przede wszystkim czy ma co pić, jeść i gdzie spać. Według Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) na świecie głoduje obecnie 805 mln osób (11 proc.). Ten problem dotyczy m.in. Indii, Nigru czy Republiki Środkowoafrykańskiej. W tych państwach ubóstwo jest po prostu widoczne. Jak wskazuje Arijun Appadurai, amerykański antropolog pochodzenia hinduskiego, bieda w Indiach „jest publiczna, związana z brakiem możliwości zaspokojenia potrzeb ciała; nie da się jej ukryć”.
To bieda skrajna, ale nie wszędzie oznaką ubóstwa musi być niedożywienie. W USA może nią być – paradoksalnie – otyłość. – Osób biednych nie stać na naturalną żywność. Spożywają tę tańszą, przetworzoną, a taka dieta prowadzi do otyłości i innych chorób – tłumaczy dr Karolina Lewestam, etyk z Uniwersytetu Warszawskiego, która wiele lat spędziła w USA.
Z powodu tego typu różnic międzynarodowe kryterium skrajnego ubóstwa jest oparte na wskaźniku dochodowym – konieczności przeżycia za mniej niż 1,25 dolara dziennie. Według danych Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) za tak małą kwotę utrzymuje się obecnie 1,2 mld osób (około 17–18 proc. ludności świata), najwięcej w Afryce Subsaharyjskiej oraz Azji Południowej i Wschodniej. Kryterium dochodu narodowego na osobę bywa jednak złudne.
– Wskazuje ono raczej zamożność kraju niż poziom życia jego obywateli. Nie ujmuje bowiem nierówności w rozdysponowaniu dochodu. Dopiero w połączeniu z informacją o liczbie osób żyjących poniżej minimum socjalnego oraz odsetku tych, których dochód jest znacznie niższy od przeciętnego (czyli np. poniżej 2/3 średniej płacy), można wnioskować o poziomie ubóstwa w danym państwie – wyjaśnia Jan Rutkowski, główny specjalista Banku Światowego ds. rynku pracy, zajmujący się obecnie sytuacją m.in. na Filipinach.
Podkreśla, że duże zróżnicowanie dochodów – czyli przepaść między zarobkami najbogatszych i najuboższych – zafałszowuje obraz rzeczywistych warunków życia w danym kraju. – Na Filipinach są miejsca, które przypominają wielkie amerykańskie metropolie. Znajdują się w nich takie same nowoczesne budynki, a nawet sklepy, jak w Waszyngtonie czy Nowym Jorku, które sugerują bardzo wysoki poziom życia. Ale kilka kilometrów dalej znajdziemy dzielnice nędzy z domami zbudowanymi z byle czego i mieszkańcami żyjącymi w skrajnym ubóstwie – dodaje ekspert BŚ.
Paradoksalnie ten sam problem – choć oczywiście w innej skali – dotyczy też Stanów Zjednoczonych. – Podam przykład San Francisco, miasta znanego m.in. z liberalnej atmosfery i bliskiego sąsiedztwa z Doliną Krzemową – światowego centrum nowoczesnych technologii. Z jednej strony w siedzibach takich firm jak Twitter czy Facebook widoczne jest niezwykłe bogactwo, ale z drugiej – nigdzie indziej w USA nie widziałam tak dużej liczby bezdomnych na ulicach jak właśnie w San Francisco – mówi Karolina Lewestam.
Z tym wiąże się kolejny element związany z postrzeganiem biedy, czyli jej regionalizacja. W tym zakresie, bez względu na średni poziom dochodów w danym państwie, obowiązuje jedna tendencja – generalnie bogatsze są duże miasta, a biedniejsza prowincja. Ale i na tym tle można zaobserwować cechy charakterystyczne dla danego państwa. Na Filipinach wynikają one z samego położenia państw na archipelagu. – Znaczne różnice w poziomie i warunkach życia można zaobserwować między poszczególnymi wyspami, w zależności od ich rozwoju gospodarczego – tłumaczy Jan Rutkowski.
Także w Ameryce Południowej położenie danych regionów ma znaczenie. – W Peru zamożniejsze są duże miasta, w tym przede wszystkim Lima, a biedniejsze regiony górskie, położone w Andach oraz nizinne obszary lasów równikowych, czyli selva – wskazuje dr Karol Kurowski, antropolog z Centrum Studiów Latynoamerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego.
Nieco inaczej jest z kolei np. w USA i Polsce. W tym pierwszym kraju tradycyjnie uboższym regionem jest słabiej rozwinięte gospodarczo Południe oraz zubożały w ostatnich dekadach region Wielkich Jezior Amerykańskich (m.in. stany Michigan, Ohio oraz zachodnie części stanów Nowy Jork i Pennsylvania). Ten drugi obszar boleśnie odczuł kurczenie się tradycyjnych gałęzi przemysłowych. Podobnie jest w Polsce – np. problemy społeczne na wsiach w północnej i zachodniej części kraju wywołała likwidacja PGR-ów, a z kolei miasta ucierpiały w związku z likwidacją zakładów przemysłowych (np. Wałbrzych).
Generalnie jednak zamożniejszy jest zachód Polski, a uboższy wschód. W takim zróżnicowaniu można się dopatrzeć jeszcze pozostałości po okresie zaborów (bogatszy jest obszar należący dawniej albo do Niemiec, albo do niemieckiego zaboru), a nawet tendencji rozwojowych za I Rzeczypospolitej.

Nie ma usług

Ze względu na wszystkie tego typu różnice jako kryterium ubóstwa coraz częściej wskazuje się nie tylko dochód na obywatela głowę, lecz także brak możliwości zapewnienia usług, który ogranicza realizację celów życiowych. Może chodzić o potrzeby podstawowe – jak np. odpowiednie warunki sanitarne mieszkań czy opiekę zdrowotną – oraz te, które nie są niezbędne do przetrwania, ale decydują o jego jakości – czyli np. świadczenia z tytułu rodzicielstwa, uczestnictwo w życiu kulturalnym, możliwość rekreacji itp.
– Dla przykładu dla wielu mieszkańców słabo rozwiniętych państw podstawowym problemem nie jest brak pieniędzy, lecz w ogóle brak dostępu do dóbr, od wody począwszy, a na oświacie skończywszy – podkreśla Jan Rutkowski.
Z danych UNDP wynika, że prawie 1,5 mld ludzi w 91 krajach rozwijających się żyje w ubóstwie z powodu niewystarczającej opieki zdrowotnej i edukacji oraz zbyt niskich standardów życia. I choć ogólna liczba ludzi żyjących w ubóstwie spada, prawie 800 mln jest zagrożonych powrotem do życia w biedzie.
Pod tym względem Polska, z bezpłatną opieką zdrowotną oraz edukacją (w tym także tą wyższą), polityką prorodzinną i opieką społeczną wypada na światowym tle niemalże jako oaza socjalnego bezpieczeństwa, nawet pomimo tego, że w praktyce za część tych usług (lub za usługę na żądanym poziomie) czasem trzeba jednak zapłacić. W USA, które mają dochód na głowę dwukrotnie wyższy niż Polska, obowiązek ubezpieczenia medycznego wprowadzono dopiero od zeszłego roku. Przyczyną jego wdrożenia było m.in. to, że kilkadziesiąt milionów Amerykanów nie było nim objętych, więc w razie np. wypadku lub choroby sami musieli płacić za wizytę u lekarza lub pobyt w szpitalu.
– Zdarza się, że jest to przyczyna popadnięcia w biedę osób, które całkiem dobrze sobie radziły. Wystarczy, że np. ulegną wypadkowi w okresie przerwy w ubezpieczeniu (np. ze względu na utratę pracy). Na pokrycie kosztów leczenia trzeba zaciągnąć dług, który trzeba przecież spłacać, a chory nie zawsze może pracować. W rezultacie popada w skrajną biedę. A ubóstwo w USA trochę przypomina bagno – jeśli raz się w nie wejdzie, trudno jest z niego wyjść – mówi Karolina Lewestam.
Jednak i kryterium dostępności usług bywa zwodnicze, co uzmysławia przykład Szwecji – wzoru państwa opiekuńczego. Jeśli Polska jest oazą, to ten kraj zasługuje na miano socjalnego raju. Szwedzi tak przyzwyczaili się jednak do publicznego zabezpieczenia, że sami nie bardzo potrafią radzić sobie już z przeciwnościami losu. Z badań wynika, że bez pomocy państwa ryzyko ich popadnięcia w ubóstwo sięga 60 proc. (dla przykładu w Polsce jest to 38 proc.), a po jego interwencji – spada do 10 proc. (badania P. Wolffa). Zwolennicy państwa opiekuńczego znajdą jednak w tych danych także dobrą stronę – potwierdzają one, że prawidłowo rozdysponowuje ono dobra, zapobiega społecznemu rozwarstwieniu i marginalizacji ubogich.

Bieda a praca

Kolejnym kryterium, które w powszechnym odczuciu wiąże się z ubóstwem, jest brak pracy. Skoro człowiek nie pracuje, nie zarabia, więc nie ma też środków na życie. Ale i ten dogmat sprawdza się tylko pod określonymi szerokościami geograficznymi. Na przykład w Polsce obecność osoby bezrobotnej w gospodarstwie oznacza wzrost zagrożenia skrajnym ubóstwem o 16 proc. (analiza A. Szukiełojć-Bieńkuńskiej). Nie wszędzie jednak bieda jest równoznaczna z pozostawaniem bez pracy.
– Niezamożni Filipińczycy nie mogą sobie pozwolić na bezrobocie, bo jeśli nic by nie robili, groziłby im głód. Najczęściej wykonują więc prace proste, przy wykorzystaniu dostępnych narzędzi, niewymagające wielkich nakładów finansowych i słabo płatne. Na bezrobocie może pozwolić sobie np. osoba młodsza, wywodząca się z lepiej sytuowanej rodziny, wykształcona, czekająca na etat, który byłby dopasowany do jej aspiracji – tłumaczy Jan Rutkowski.
Podobnie jest np. w Peru. – Peruwiańczycy znajdujący się w trudnej sytuacji ekonomicznej są aktywni, bo wiedzą, że jeśli sami nic nie zrobią, to nikt im nie pomoże. Nikogo nie dziwi, że np. ktoś kupuje cukierki po to, żeby następnie sprzedawać je po sztuce pasażerom w autobusie, albo zarabia na myciu szyb. W Polsce zdarza się to rzadko, bo takie poszukiwanie zarobku jest odbierane u nas – niesłusznie – jako upadek człowieka i powód do wielkiego wstydu – tłumaczy Karol Kurowski.
Podkreśla, że w Ameryce Łacińskiej nie jest zakorzeniona kultura ubóstwa. Biedni nie są bierni i apatyczni – co jest charakterystyczne np. dla znacznej części mieszkańców Europy – lecz starają się coś osiągnąć, aby poprawić swój standard życia. Wpływ na to ma m.in. brak polityki społecznej lub jej ograniczony wymiar oraz rozwój Kościołów ewangelikalnych, które w ostatnich dekadach systematycznie zyskują coraz liczniejszą rzeszę wyznawców. – Głoszą teologię sukcesu – Bóg nagradza gorliwych wyznawców powodzeniem materialnym. Dodatkowo kładzie się duży nacisk na to, by oszczędzać, bogacić się, zarabiać, nie wydawać pieniędzy na przyjemności, przestrzegać abstynencji – dodaje Karol Kurowski.

Ludzka kultura

Brak pieniędzy, pracy, usług to bez wątpienia oznaki ubóstwa. Często to jednak tylko przyczyny pauperyzacji. O realnych warunkach życia znacznie więcej mogą powiedzieć skutki, jakie dla obywatela danego kraju wywołuje ubóstwo – czyli odpowiedź na pytanie, kim jest i jak traktowany jest biedak np. w Azji, Ameryce lub Europie. To bieda w ujęciu antropologicznym lub, jak kto woli – kulturowym.
Różnice między państwami pod tym względem są równie duże jak te dotyczące dochodów czy pracy. Ale – co zaskakujące – nie zawsze są z nimi kompatybilne. Wcale nie muszą układać się według wzoru – im zamożniejsze państwo (a raczej im więcej pieniędzy mają obywatele), tym lepsza jest pozycja jego ubogich mieszkańców. W wielu przypadkach można wręcz zaobserwować tendencję odwrotną. Przykładem może być Polska. Z jednej strony nasze państwo zapewnia zabezpieczenie socjalne i dostęp do usług w stopniu nieporównywalnym np. z państwami Ameryki Łacińskiej. Ale jednocześnie bieda w Polsce prowadzi często do wykluczenia. – Rozwój gospodarki wolnorynkowej w krajach zachodnioeuropejskich przebiegał ewolucyjnie. W Polsce po przemianach ustrojowych proces ten przyspieszył w błyskawicznym tempie. Te osoby, które nie chciały lub nie potrafiły przystosować się do nowej rzeczywistości, często czują się wykluczone i przegrane – tłumaczy prof. Stanisława Golinowska.
Na margines społeczeństwa trafiają np. tzw. bez-y, czyli długotrwale bezrobotni, bezdomni, osoby bezradne. Zdają sobie sprawę, że nie żyją w standardzie dostępnym dla większości obywateli, ale jednocześnie nie są w stanie lub nie umieją podjąć inicjatywy, by to zmienić. Maria Skóra z Katedry Socjologii i Polityki Społecznej Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu wskazuje że „świeżo pozyskana kapitalistyczna mentalność zdaje się obarczać osoby dotknięte ubóstwem indywidualną odpowiedzialnością za ich niepowodzenia w nowej rzeczywistości. Zmienia się więc sposób postrzegania biedy – osoby nią dotknięte zdane są na samotne z nią zmagania”. To tzw. bieda potransformacyjna.
W teoretycznie uboższej Ameryce Łacińskiej często jest odwrotnie. Na przykład w Peru kłopoty ekonomiczne inicjują działania oparte na samopomocy. – Sposobem radzenia sobie z takimi problemami są inicjatywy odwołujące się do idei wzajemnych świadczeń. Polega to np. na tym, że zainteresowany zarobkiem organizuje przyjęcie i przygotowuje na nie 200 porcji kurczaka. Jeśli zaproszony przyjmie bilet za kilka-kilkanaście soli, to organizator otrzyma kwotę wstępu bez względu na to, czy dany gość rzeczywiście pojawi się na spotkaniu – tłumaczy Karol Kurowski.
Wskazuje, że niezamożne osoby radzą sobie w ten sposób nie tylko z chwilowym brakiem wynagrodzenia, lecz także jeśli chcą np. zyskać pieniądze na remont lub inny, wymagający większych nakładów wydatek. Innego typu rozwiązaniem jest „banquito”, czyli nieformalna, założona przez zaufane grono osób kasa oszczędnościowo-pożyczkowa. Jej członkowie odkładają w niej swoje oszczędności, mogą otrzymać kredyt i są – w pewnym sensie – żyrantami kolejnych osób, które sami zgłoszą się do uczestnictwa we wspólnym przedsięwzięciu.
Najuboższym członkom lokalnej społeczności pomagają także mieszkańcy USA. Mimo że w Stanach Zjednoczonych rozpowszechniona jest też zasada, że o swój los trzeba zadbać samodzielnie. – W USA ubóstwo jest postrzegane jako indywidualny upadek, wręcz moralna klęska, bo przecież jeśli tylko się chce, to można wszystko osiągnąć i spełnić swój american dream – tłumaczy Karolina Lewestam.
Charakterystyczne dla Stanów Zjednoczonych jest także zróżnicowanie zamożności według kryterium pochodzenia lub koloru skóry. Te różnice istotnie się zmniejszają, ale nieprzypadkowo najbiedniejszym amerykańskim stanem nadal jest Missisipi, które ma największy udział ludności afroamerykańskiej (37 proc.; koniec stawki okupują też inne stany z dużym udziałem czarnoskórych mieszkańców – Alabama, Arkansas, Luizjana). Z kolei np. w Teksasie najbiedniejsze są te hrabstwa, które leżą przy granicy z Meksykiem.
Podobne problemy – również z tendencją do zmniejszania się różnic – charakteryzują Amerykę Łacińską. – W Peru przez wieki panowała pigmentokracja, czyli system społeczny, w którym status społeczny zależał od koloru skóry – im był on ciemniejszy, tym gorsze było położenie danej osoby. To już przeszłość, choć pozostałości takiego systemu są wciąż obecne. Na przykład pejoratywnym określeniem jest „cholo”, oznaczające osoby z domieszką krwi indiańskiej, które często są ofiarami werbalnej, ekonomicznej i społecznej dyskryminacji – podkreśla Karol Kurowski.
Ważnym społecznie problem jest też dziedziczenie ubóstwa. To zjawisko występuje szczególnie wyraźnie w krajach najuboższych, z ograniczonym dostępem do wykształcenia i związaną z tym niską mobilnością społeczną. – Na Filipinach międzypokoleniowe przenoszenie biedy jest zjawiskiem powszechnym. Wychodzenie z niej jest trudne, jeśli dzieci nie mają np. dostępu do edukacji na odpowiednim poziomie. W Polsce osoby wywodzące się z ubogich rodzin mają szansę na podjęcie bezpłatnych studiów, nawet jeśli dostęp do nauki w ich przypadku jest trudniejszy. W krajach biednych, takich jak Filipiny, wyjście z ubóstwa jest często praktycznie niemożliwe, ponieważ ubogich nie stać na kształcenie dzieci – podkreśla Jan Rutkowski.
Zatem co kraj, to inna bieda. Gdzieniegdzie spychana na margines, gdzie indziej widoczna gołym okiem. Może mieć inny kolor skóry lub wykształcenie. Jest zaradna albo bierna. Ale wszędzie jest.
Państwa jedynie wzmiankowane: Szwecja – 17., Nowa Zelandia – 31., Meksyk – 65., Boliwia – 122., Indie – 124., Niger – 180., Republika Środkowoafrykańska – 185. (ostatnie).

CZYTAJ TEŻ: Socjalizm dla bogaczy, wolny rynek dla biedaków >>>