Mimo klimatycznych ulg dla polskiej energetyki z ostatniego szczytu UE podwyżki prądu w ciągu kilkunastu lat są przesądzone. Powodem jest zaostrzenie polityki klimatycznej i związane z tym szybsze zmniejszanie emisji CO2. Ulgi dla Polski będą opóźniały i łagodziły ten proces, ale go nie zatrzymają.

Reklama

– Dzięki temu, co uzyskaliśmy na szczycie, ceny energii wzrosną do 2020 r. o 20 proc., a nie 45 czy 50 proc. – mówi nasz rozmówca z rządu, który wierzy w wariant optymistyczny. Skala wzrostów będzie zależała od trzech czynników. Oddziaływanie każdego z nich trudno obecnie ocenić.

Po pierwsze: Polskie firmy energetyczne czekają gigantyczne nakłady inwestycyjne, które przynajmniej w części będą chciały pokryć ze wzrostu cen prądu. Jak wynika z analiz Agencji Rynku Energii, do 2030 r. zapotrzebowanie na energię elektryczną zwiększy się w Polsce o 36 proc. Jednocześnie trzeba będzie wyłączyć stare bloki energetyczne o mocy 12 000 MW (obecnie moc elektrowni w Polsce to 38 406 MW). Trzeba je będzie zmodernizować lub zastąpić nowymi. Skala inwestycji w energetykę konwencjonalną jest szacowana na 60 do 80 mld zł. Polska wywalczyła wprawdzie darmowe uprawnienia emisji CO2 dla energetyki, ale zyski z nich mają być przeznaczone właśnie na inwestycje. Inaczej nie będziemy mogli ich wykorzystać.

– Cena wzrośnie na pewno ze względu na potrzeby inwestycyjne. Pytanie tylko, o ile i czy te podwyżki będą oparte na racjonalnych zasadach – zauważa Tomasz Chmal, ekspert ds. energetyki.

Drugi powód wzrostu cen to możliwe działania Brukseli. Komisja Europejska będzie chciała dyktować kryteria inwestycji, a tym samym rodzaj elektrowni, na jakie będzie mogła być przeznaczona pomoc pochodząca ze sprzedaży lub przekazywania darmowych uprawnień.

– KE będzie określała standardy emisyjne na tyle wyśrubowane, że tanie elektrownie węglowe nie przejdą. To będą albo elektrownie węglowe z bardzo zawyżonymi normami emisji, albo jądrowe lub wiatrowe. A to wszystko inwestycje kapitałochłonne – zauważa Maciej Bukowski z SGH. W ten sposób Komisja dodatkowo może zawyżyć wartość inwestycji w Polsce.

Trzeci czynnik wzrostu cen to wartość samych uprawnień do emisji CO2. Obecnie kosztują około 6 euro za tonę. Jednak jak liczy Komisja, do 2030 r. cena wzrośnie do 40–50 euro.

CZYTAJ WIĘCEJ:Pakiet klimatyczny: Sukces czy porażka Kopacz >>>

Reklama

Tylko 40 proc. uprawnień dla naszej energetyki będzie darmowe. – Obecnie emitujemy 1 tonę CO2 na 1 MWh, która kosztuje w hurcie 160 zł, czyli gdyby cena uprawnień wzrosła do 40 euro, to mamy podwojenie ceny energii elektrycznej – podkreśla Janusz Stainhoff, były wicepremier w rządzie Jerzego Buzka.

Oczywiście łagodzić to będą inne czynniki – np. wspomniana pula darmowych emisji. Ale także fakt, że modernizacja polskiej energetyki spowoduje, że nowe instalacje będą mniej emisyjne, a tym samym mniej kosztowne. Sprawność wzrośnie z 30 do 46 i więcej procent.

Ekonomiści zwracają jednak uwagę, że nawet jeśli ceny energii wzrosną, to wcale nie musi to oznaczać większego obciążenia domowych budżetów. Według większości prognoz polska gospodarka będzie – przynajmniej do 2030 r. – doganiać Zachód w szybkim tempie. Zwłaszcza jeśli przeliczymy ten wzrost parytetem siły nabywczej – czyli uwzględnimy, ile towarów i usług będzie można kupić za uzyskiwane dochody. Dziś tak liczony PKB na jednego Polaka to około 54 proc. tego, co uzyskuje statystyczny Niemiec. Według prognoz sporządzonych przez OECD będzie to już 64 proc.

Eksperci OECD wyliczają, że do tego czasu PKB na głowę w Polsce wzrośnie o połowę. W przypadku niemieckiej gospodarki ten wzrost wyniesie około jednej czwartej. Marcin Piątkowski, ekonomista Banku Światowego, uważa, że mamy dużą szansę rozwijać się nawet szybciej, niż prognozuje to OECD, bo ich raport nie uwzględnia np. takiego czynnika, jak możliwy napływ imigrantów do Polski.

– Wykorzystujemy otwarcie granic dla przepływu kapitału, ludzi i pomysłów i nie przez przypadek rośniemy rocznie w tempie o 2 proc. szybszym niż kraje zachodnie. W wielu dziedzinach jesteśmy już jak Zachód, tylko o połowę tańszy. Dlatego mamy duże szanse, żeby osiągnąć poziom 80 proc. dochodu Europy Zachodniej w 2030 r. – mówi. A to oznacza, najprawdopodobniej, że siła nabywcza naszych pensji będzie rosła szybciej niż ceny energii.