Coraz gorsze dane ekonomiczne skłaniają rząd do rewizji założeń makroekonomicznych do przyszłorocznego budżetu. Z informacji DGP wynika, że Ministerstwo Finansów przymierza się do obniżenia prognozy wzrostu PKB w 2015 r. – z 3,8 proc. do 3,6 proc. A ekonomiści spoza resortu są jeszcze bardziej ostrożni. – Ministerstwo powinno założyć niski wzrost, nawet na poziomie 3,2 proc., oraz niską inflację, by dochody budżetu były wyższe od prognoz – uważa Rafał Benecki, główny ekonomista Banku ING. Niższą prognozę na 2015 r. przedstawia też Bank Millennium: to wzrost PKB o 3,5 proc. Zaś analitycy firmy doradczej EY wyliczają go na 3,4 proc.
Te zmiany to konsekwencje napięć na Wschodzie. Wicepremier Janusz Piechociński mówił wczoraj, że jego skutki mogą nas kosztować w tym roku nawet 0,6 proc. PKB. Nie należy też lekceważyć wyraźnego pogorszenia nastrojów w firmach, na co wskazują kolejne badania koniunktury. Może być to „efekt wschodni”, niemniej przedsiębiorcy obawiają się także negatywnych skutków zbyt powolnego wychodzenia z dołka strefy euro. Widać to zresztą w twardych danych: wyniki produkcji sprzedanej i sprzedaży detalicznej za czerwiec były gorsze od prognoz. Z kolei lipcowy wskaźnik koniunktury PMI (49,4 pkt) pokazał już recesję w przemyśle, pierwszą od czerwca 2013 r.
Na szczęście nasza gospodarka dysponuje mechanizmami obronnymi. – Pomogą jej inwestycje publiczne, przy których wykorzystuje pieniądze z poprzedniej perspektywy unijnej. Widać także trwałe ożywienie w budownictwie – twierdzi Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.
Rewizja założeń budżetowych to jeszcze nie pesymizm, bo nie ma mowy o ostrym hamowaniu gospodarki. Ale oznacza koniec pogodnego optymizmu z pierwszej połowy roku. Obniżając prognozę wzrostu, rząd zabezpiecza się przed ryzykiem budżetowych napięć na wypadek, gdyby hamowanie gospodarki rzeczywiście nastąpiło.
Reklama