Ogłaszając pozostawienie stóp procentowych na niezmienionym poziomie, gubernator Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi zapewnił, że strefie euro nie grozi deflacja, a gdyby takie ryzyko się pojawiło, bank jest gotowy do działania. Jednak poziom inflacji jest znacznie niższy od zakładanego i wciąż spada. Dla wychodzących z kryzysu gospodarek strefy euro deflacja byłaby śmiertelnie niebezpieczna. Analizujemy taktykę, jaką może przyjąć EBC, by chronić unię walutową.
Jak podał kilka dni temu Eurostat, w styczniu poziom cen w strefie euro wzrósł o 0,7 proc., z tym że w grudniu było to 0,8 proc., a cel inflacyjny EBC na ten i przyszły rok wynosi 2 proc. Problem w tym, że bardzo trudno stwierdzić, kiedy zaczyna się deflacja, a kiedy to wiadomo, zwykle jest już za późno. Tak było w przypadku Japonii - zwraca uwagę Gilles Moec, ekonomista londyńskiego oddziału Deutsche Banku.
Dla indywidualnego konsumenta taniejące towary są zjawiskiem korzystnym, bo zwiększa się jego siła nabywcza. Ale tak jest tylko na początku, a dla gospodarki jako całości deflacja ma negatywne skutki. Konsumenci, widząc spadające ceny, czekają z zakupami, aż spadną one jeszcze bardziej, przez co producenci nie mogą sprzedać towarów i obniżają ceny, a żeby nie ponosić strat, zmniejszają koszty, np. redukując płace. Mniejsze zarobki oznaczają, że ludzie tym bardziej nie chcą wydawać, szczególnie że wartość zaciągniętych kredytów - nominalnie niezmieniona - jest wyższa. W ten sposób gospodarka wpada w recesję.
Z tego powodu banki centralne starają się utrzymywać niewielką inflację i zjawisko deflacji jest obecnie rzadkie. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego w 2013 r. miała ona wystąpić w zaledwie sześciu państwach - w Gabonie, Grecji, Gruzji, na Samoa, Ukrainie oraz w Szwajcarii, zaś w bieżącym - tylko w Grecji i na Samoa. Ale przez ostatnie kilkanaście lat deflacja była zmorą japońskiej gospodarki i dopiero teraz Tokio się z nią uporało.
Reklama
Przyczynami były załamanie się rynku nieruchomości pod koniec lat 80., przez co spadła wartości aktywów, upadło wiele banków, a w konsekwencji spadła skłonność do oszczędzania w bankach oraz ich możliwości do udzielania kredytów, a także zbyt sztywna polityka monetarna banku centralnego, starzenie się społeczeństwa, co nie sprzyja inwestycjom, oraz eksport tanich towarów z Chin, który wymusił na rodzimych producentach obniżanie cen.
Dopiero działania podjęte w ostatnim roku - bardzo luźna polityka monetarna, skupowanie przez bank centralny obligacji, zapobieganie aprecjacji jena i duże inwestycje publiczne – przyniosły efekt w walce z deflacją. Z kolei w Szwajcarii deflacja była spowodowana tym, że w czasie kryzysu w strefie euro uznawany za bezpieczną inwestycję frank mocno zyskiwał na wartości, wobec tego bardziej opłacalne było trzymanie go niż wydawanie. Sposobem na to są interwencje banku centralnego na rynku walutowym zapobiegające aprecjacji franka, ale ryzyko deflacji wciąż istnieje.
W strefie euro przyczyną niskiej inflacji są obawy konsumentów o przyszłość, przez co ograniczają oni wydatki. Mario Draghi zapowiedział, że ewentualne działania podjęte zostaną w marcu, po tym jak EBC przedstawi prognozy do 2016 r. Problem w tym, że środki, którymi dysponuje, są dość ograniczone. Najbardziej oczywista jest obniżka stóp procentowych, ale te i tak są już na rekordowo niskim poziomie 0,25 proc., więc wielkiego pola manewru nie ma.
EBC może wznowić bezpośrednie zakupy obligacji, ale to jest opcja niewygodna politycznie ze względu na nierozstrzygnięte wątpliwości niemieckiego trybunału konstytucyjnego, albo znów udzielić bankom komercyjnym nisko oprocentowanych pożyczek (LTRO), choć nie wiadomo, czy te, mając już większą płynność, będą zainteresowane. Wreszcie może w ramach ilościowego luzowania polityki monetarnej skupować wzorem Fed czy Banku Anglii obligacje na rynku wtórnym, czyli zastosować rozwiązanie, z którego Amerykanie się już wycofują.