Reprezentująca ich kancelaria prawna ma wyjść z żądaniami najdalej idącymi. Te zakładają możliwość rezygnacji z kredytu w danym banku przy rozliczeniu się z niego po kursie z dnia zawarcia umowy. O tym, że ich wygrana nie pozostałoby bez wpływu na polską gospodarkę przekonany jest Konrad Mitręga, dyrektor oddziału PrivateBrokers.

Reklama

- Jak mógłby wyglądać krajobraz po bitwie? O odpowiedź na to pytanie pokusił się kilka miesięcy temu Związek Banków Polskich. Z jego analiz wynika, że banki musiałby być w takiej sytuacji dokapitalizowane przez Skarb Państwa znaczną kwotą, sięgającą około 10 mld zł - wskazuje w rozmowie z dziennik.pl. I zastawia się, dlaczego w ogóle rząd miałby dofinansować prywatne instytucje.

Ale czarny scenariusz zakłada także, że wygrana kancelarii mogłaby zachwiać kondycją finansową banków - szczególnie tych, którym nie udało się zrównoważyć kredytów walutowych tymi udzielanymi w złotówkach. Jaki procent instytucji taka sytuacja mogłaby dotyczyć, nie sposób oszacować.

W ślad za tym może iść - jak przekonuje Konrad Mitręga - wycofanie się banków z inwestycji, w tym także wielomilionowych wydatków reklamowych, co już widać na zagranicznych rynkach.

- Kiedy jedzie się przez Węgry, w którym pewne rozwiązania już weszły w życie, to billboardy świecą pustkami albo pojawiają się na nich reklamy rządowych programów typu "Bezpieczne Węgry, zapnij pasy" czy "Jedź na trzeźwo". Międzynarodowe banki po prostu bojkotują ten kraj - wskazuje dla przykładu.

Jego zdaniem kłopoty klientów, którzy brali kredyty we frankach, to wypadkowa zamanipulowania polskim rynkiem przez międzynarodową finansjerę. Banki, instytucje międzynarodowe były w stanie ciągnąć kurs walut w dół, a kurs złotówki w górę, jak podkreśla. - A klienci, co tu dużo mówić, po prostu zostali złapani w pułapkę walutową zastawioną w latach 2005-2008 - dodaje.

Ale wygrana kredytobiorców mogłaby także skutkować innymi zmianami. W grę wchodzi także uwolnienie rynku nieruchomości. Teraz jest to niemożliwe, bo kredyt wynosi 150 proc. wartości lokalu.

Reklama

- W sytuacji, kiedy zadłużenie będzie mogło być spłacane, to być może część klientów wystawi mieszkania na sprzedaż, co spowoduje ożywienie rynku. W efekcie trzeba będzie się liczyć także we wzrostem cen za wynajem - przekonuje dyrektor oddziału PrivateBrokers.

Zmiany w podejściu banków do klienta widać już teraz. Świadczyć może o tym fakt, że nie udzielają one kredytów w walutach obcych.