Dokładnie za tydzień Komisja Europejska zdecyduje o tym, czy zawiesić na dwa lata neonikotynoidowe środki wspomagające uprawę roślin. Sprawa ma dla Polski ogromne znaczenie. W naszym kraju 80 proc. substancji czynnych do zaprawiania roślin należy do grupy, która może zostać czasowo zdelegalizowana. To z kolei oznacza wymierne straty finansowe. Cieszą się jedynie pszczelarze, którzy przekonują, że środki szkodzą pasiekom.
Pierwsza w Europie środków neonikotynoidowych zakazała Francja. Zrobiła tak po opublikowaniu w tym kraju badań, które dowodziły, że środki mogą być szkodliwe dla pszczół. Krótko po niej pojawiła się odpowiedź z odwrotną tezą. Raport innej grupy naukowców wskazywał, że nie ma zależności między substancjami stosowanymi przez rolników a życiem pszczół.
Sprawą zajęła się Komisja Europejska. Jej stanowisko jest średnią badań na temat środków neonikotynoidowych: mogą one szkodzić, ale nie jest to w 100 proc. udowodnione.
KE proponuje salomonowe rozwiązanie: wprowadzenie dwuletnich ograniczeń na stosowanie substancji neonikotynoidowych, które mogą być szkodliwe dla populacji pszczół. Zakaz miałby wejść w życie od 1 lipca. Po dwóch latach dokonano by oceny efektów jego wprowadzenia. Ostateczną decyzję podejmie 25 lutego Stały Komitet UE ds. Łańcucha Żywnościowego i Zdrowia Zwierząt, w którym zasiadają przedstawiciele państw członkowskich. Do przegłosowania potrzebna jest kwalifikowana większość.
Reklama
Wynik głosowania już budzi wiele emocji w zainteresowanych środowiskach. Polskie Stowarzyszenie Ochrony Roślin przekonuje, że stosowanie neonikotynoidów stało się rewolucyjne dla ochrony upraw. – Dzięki temu powstało 2,3 tys. miejsc pracy, a wprowadzenie zakazu stosowania środka oznaczałoby straty plonów o 20–30 proc. – pisze w jednym z raportów prof. Stefan Pruszyński, były dyrektor Instytutu Ochrony Roślin w Poznaniu. Powołuje się na badania Forum Humboldta, które wykazały, iż zaprzestanie stosowania takiej ochrony mogłoby spowodować straty sięgające 17 mld euro w Europie i 50 tys. miejsc pracy.
Reklama
Jednostronne wycofanie środków do zaprawiania doprowadziłoby do znacznego ograniczenia możliwości racjonalnej ochrony wielu upraw – uważa prof. Pruszyński. Inną opinię ma Tadeusz Sabat, prezes Związku Pszczelarstwa Polskiego. Wprowadzenia zakazu stosowania tych substancji obawiać się mogą jedynie aptekarze, bo mniej ludzi będzie chorować – mówi Sabat.
I dodaje, że jedna z substancji znajdujących się wśród kwestionowanych środków jest gorsza niż sławne DDT (toksyczny środek owadobójczy). Doświadczenia pokazały, że pszczoły co prawda nie giną, ale są powoli podtruwane i mają dużo gorszą wydajność. Argument, że coś usprawnia pracę rolników, nie może być powodem do zgody na stosowanie rzeczy, które są szkodliwe – mówi Sabat. Podaje też argumenty ekonomiczne: jedna rodzina pszczela przynosi ponad 1,07 tys. euro zysku przez zapylanie. W Polsce takich rodzin jest 1,25 mln.