Dobra informacja: PKB ciągle rośnie. Zła: wolniej niż w poprzednich kwartałach. Według ekonomistów największych banków ankietowanych przez DGP nasza gospodarka w II kw. rozwijała się w tempie ok. 3 proc. Jeszcze w pierwszych trzech miesiącach tego roku było to 3,5 proc., a w II kw. ubiegłego roku nawet 4,2 proc.
Ale i tak mamy szczęście, bo mogło być gorzej. To pieniądze kibiców przyjeżdżających na Euro 2012 spowodowały, że konsumpcja rosła jeszcze na przyzwoitym poziomie – ok. 2,3 proc. Do tego przyczynili się też Polacy, którzy turniej postanowili wykorzystać do wymiany telewizorów na nowsze.
Pospiesznie domykane inwestycje drogowe pomogły w utrzymaniu wzrostu inwestycji ogółem. Nasi rozmówcy szacują, że o ok. 6,8 proc. Dzięki temu udało się tylko lekko ograniczyć zatrudnienie – potrzebni byli ludzie do kończenia inwestycji i osoby do obsługi kibiców.
Na tym jednak koniec dobrych informacji. Tak jak turniej podbił konsumpcję i inwestycje, tak jego koniec je wyraźnie osłabi. Uderzy to w pierwszej kolejności nie w abstrakcyjne dla wielu osób wpływy do budżetu czy PKB, ale w zwykłych ludzi. Spowolnienie wzrostu odczuje niemal każdy Polak.
Jeśli przedsiębiorcy zderzą się z barierą niskiego popytu, zaczną ciąć koszty. Efekt: skąpe podwyżki płac albo ich zupełny brak. Już teraz wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw rosną o 3,8 proc. rocznie, czyli niewiele ponad inflację. Firmy będą dostosowywać produkcję do mniejszych zamówień. Co już się zresztą dzieje – dynamika produkcji przemysłowej w maju wyniosła tylko 4,6 proc. A skoro produkcja będzie ograniczana, a wydatki publiczne na inwestycje przycięte, to nie będzie potrzeby zatrudniania nowych pracowników.
Według Piotra Kalisza, głównego ekonomisty Citi Handlowego, trzeba się liczyć z pogorszeniem sytuacji na rynku pracy, który i tak jest w stagnacji. Co prawda w porównaniu z poprzednim rokiem miejsc pracy w firmach jest więcej, ale z miesiąca na miesiąc ta liczba maleje. W kwietniu liczba etatów w dużych firmach zmniejszyła się o 8 tys. wobec marca, w maju miesięczny spadek wyniósł 1 tys. miejsc pracy. Ale część bezrobotnych znalazła pracę dzięki Euro, dlatego zobaczyliśmy tylko lekki spadek bezrobocia.
Dariusz Winek, ekonomista banku BGŻ, uważa, że wyraźne pogorszenie nastąpi pod koniec roku. Jego skutkiem będzie spadek dynamiki konsumpcji wyraźnie poniżej 2 proc. Bo ludzi bez pracy lub obawiających się jej utraty trudno skłonić do pobudzania konsumpcji.
W ten sposób gospodarka wpadnie w zaklęty krąg. Niska konsumpcja oznacza niższy popyt, co generuje straty w firmach, spadek skłonności do zatrudniania i podwyżek płac. Niski wzrost płac z kolei, zżerany dodatkowo przez inflację sprawia, że chęć do zakupów maleje.
Skoro perspektywy dla popytu są gorsze, przedsiębiorcy nie mają powodów, by inwestować. Skutek: mizerny wzrost inwestycji albo nawet ich spadek. I dynamika PKB w całym roku poniżej 3 proc. Według naszych rozmówców będziemy mieli szczęście, jeśli wyniesie 2,8 proc.
– W polskich warunkach takie tempo wzrostu w praktyce oznacza stagnację i powoduje pogorszenie sytuacji na rynku pracy. Firmy nie zwiększają zatrudnienia. Może jeszcze nie będą zwalniać – bo to ostateczność – ale nie będą uzupełniać braków, czyli przyjmować pracowników w miejsce osób odchodzących na emeryturę – mówi Grzegorz Maliszewski, ekonomista Banku Millennium. I dodaje, że problem będą mieli dzisiejsi bezrobotni i absolwenci wchodzący na rynek pracy. Bo liczba nowych ofert już maleje, a starających się o zatrudnienie nie ubywa.