Nie oceniam tego w takich kategoriach. Ani nie żegnamy się z reformą emerytalną, ani nie runął mit. Mamy kryzys na świecie i każdy kraj stara się jak najmocniej wziąć pod kontrolę potrzeby pożyczkowe, bo im mniejsza emisja długu, tym bezpieczniej. Musimy sobie uświadomić, na co nas stać. Uważam reformę emerytalną z 1999 r. za bardzo dobrą, przyszłościową, odporniejszą na wyzwania demograficzne i przejrzystą, bo pokazującą zwykle ukryty dług systemów emerytalnych jako jawny.
Nie chcę wracać do tego, że ktoś źle zrobił reformę albo OFE są złe, bo to jest, przepraszam za wyrażenie, prowincjonalno-prymitywna dyskusja. Powiedziano OFE, że mają mieć 7 proc. prowizji, to miały, zmieniliśmy na 3,5 proc. i nikt nie upadł. Zejdźmy z OFE jako kozła ofiarnego. Ta dyskusja się odbyła, zamuliła w głowach. Powinna się odbyć rozmowa o stanie finansów publicznych państwa. Myślmy, co zrobić, by chronić teraźniejszość i przyszłość, a nie debatujmy nad ocenami. Modyfikacja funkcjonowania OFE jest niezbędna, jeśli chcemy godzić odpowiedzialność za przyszłość z odpowiedzialnością za teraźniejszość.
Gdyby propozycje pani minister rzeczywiście wygrały, nie mielibyśmy już OFE, tylko znów sam ZUS. Na pewno jest to kompromis, z którego nikt nie wyszedł w pełni zadowolony. Nauczyłem się kontrolować emocje, choć bardzo to przeżyłem. Napisałem list otwarty, żeby dokładnie wyjaśnić swoje stanowisko i wrócić do merytorycznej dyskusji.
Przedstawiam argumenty i toczę dyskusję twarzą w twarz. Zależy mi na jednym – by w tej sprawie toczył się spór, a nie była prowadzona wojna. Gdybyśmy skasowali albo zawiesili drugi filar, mógłbym się bać. Tak stało się na Łotwie, gdzie próba wydłużenia zawieszenia przekazywania składki o rok wywołała taką skargę do łotewskiego trybunału. Natomiast na Węgrzech władze zabezpieczyły się, ograniczając kompetencje trybunału. My nie robimy takich rzeczy.
Nie ma żadnego matematycznego i ekonomicznego dowodu na to, że te emerytury będą niższe. Obecnie OFE mają ponad 60 proc. aktywów w państwowych obligacjach, a resztę w akcjach. Jeśli porównamy to z zaproponowanym rozwiązaniem, które przewiduje docelowo prawie połowę składki dla OFE, mamy przesłankę, by uważać, że skutek dla przyszłego emeryta będzie podobny. Oczywiście przy założeniu odpowiedniej waloryzacji subkonta w ZUS, którego stworzenie proponujemy. Natomiast czy kwoty te będą wyższe, będzie zależało od efektywności OFE oraz – co bardzo ważne – elastyczności limitów inwestycyjnych. Do tego dochodzi możliwość dodatkowego ubezpieczenia z ulgą podatkową.
W tej dziedzinie powinna być maksymalna elastyczność. Na pewno dotyczy to środków kierowanych do OFE w pomniejszonej skali w najbliższych dwóch, trzech latach. Rozmawiałem już o tym z przedstawicielami sektora. OFE mają dziś 120 mld zł w obligacjach i 60 mld zł w akcjach. Jednak każdy buduje swój portfel także z myślą o bezpieczeństwie i pewności wypłaty.
Jeśli składka zostawiona OFE w całości pójdzie na zakup akcji, dopływ pieniędzy na giełdę będzie taki jak do tej pory. Natomiast później, gdy kwota przekazywana do OFE zbliży się do połowy obecnej składki, pojawi się szansa na generowanie wyższej stopy zastąpienia, czyli wyższej emerytury. Bo więcej pieniędzy trafiałoby na giełdę, która przynosi większe zwroty niż obligacje. Przeciętny wzrost cen akcji na przestrzeni 100 lat był wyższy od wzrostu PKB, a przecież po drodze były kryzysy i dwie wojny światowe. Gdyby cała składka przekazywana do OFE oraz dodatkowe ubezpieczenia były inwestowane w akcje, przyszły emeryt miałby możliwość skorzystania ze zwiększenia stopy zastąpienia, czyli relacji emerytury do ostatniej pensji, o 15 pkt proc. – bardzo wysoko. Oczywiście przy założeniu długiego oszczędzania, przez 30 – 40 lat.
Ważna jest nie tylko relacja między emeryturą a pensją, ale przede wszystkim realna siła nabywcza. Według naszych wyliczeń w dzisiejszych pieniądzach taka emerytura wyniosłaby między 3,5 a 4 tys. zł. Daj Boże komuś dziś taką emeryturę. I trzeba pamiętać, że z 1/3 składki przekazywanej na II filar będzie się pewnie otrzymywało 2/3 przyszłej emerytury, a z 2/3 składki płaconych do ZUS – 1/3 przyszłego świadczenia. To pokazuje niedowiarkom sens tej reformy – szczególnie w długiej perspektywie.
Ale to problem nie tylko nasz. W krajach rozwiniętych różnica między emeryturą a wynagrodzeniem będzie rosła. Stąd konieczność dodatkowego oszczędzania.
Dzięki temu, że w 1999 r. wprowadziliśmy zmiany, jest o wiele mniejszym zagrożeniem. Przejście ze zdefiniowanego świadczenia na zdefiniowaną składkę zmniejszyło dopłatę publiczną do tego systemu. Jeszcze tylko na Malcie te dopłaty będą malały. To oznacza, że wartość emerytury będzie utrzymana, lecz koszty publiczne będą mniejsze w 2050 r. o przeszło 3 proc. PKB, właśnie dzięki wykorzystaniu II filaru. Ale z drugiej strony musimy myśleć, jak zwiększyć te emerytury.
To kluczowa rzecz. Tyle że wpływ rządu jest tu ograniczony. Wydłużyliśmy urlopy macierzyńskie, wprowadziliśmy tzw. tacierzyńskie, obowiązują nowe zasady urlopu wychowawczego. Chcemy poszerzyć możliwości łączenia opieki nad dziećmi i pracy w przypadku dzieci do trzech lat. To spowoduje, że posiadanie dziecka nie będzie traktowane przez młode rodziny jako zagrożenie dla przyszłych dochodów i kariery.
Chcemy raczej skłaniać Polaków do dłuższej pracy i uzyskać z czasem zgodę na przesunięcie wieku emerytalnego – krok po kroku, przez 10 – 15 lat. To ma się opłacać. Nie może być np. tak, że zatrudnię osobę w wieku emerytalnym, a muszę za nią płacić składkę rentową. Ona i tak nie skorzysta.
Bardzo źle. Uważam to za rodzaj gwałtu na obywatelu.
Nie idziemy tą drogą, bo utrzymujemy integralność drugiego filaru mimo pokusy, jaka się pojawiała z niektórych stron, by ta składka po prostu zasiliła I filar i ZUS. Tymczasem te pieniądze będą zapisane na specjalnym subfunduszu i indywidualnym, imiennym koncie w ZUS-ie. Powinien być on silnie zabezpieczony, a w ogóle prawa emeryta muszą mieć gwarancje. Szukamy rozwiązania w trudnych warunkach dla finansów publicznych, ale z punktu widzenia wypłaty w momencie przejścia na emeryturę nie może być strat dla obywatela.
Jeśli dług przyrasta w połowie tempa wzrostu PKB, jest do uniesienia przez sam wzrost gospodarki. Ale gdy przyrost długu wynosi 2 – 3 proc. PKB jak obecnie, a gospodarka rozwija się o 3,5 proc. PKB w skali roku, zaczyna się robić problem. Zabezpieczamy się przed tym, tworząc rodzaj bufora, zaś jeśli chodzi o deficyt, to mam nadzieję, że Komisja Europejska zgodnie z zapowiedziami potraktuje nas odmiennie, doceniając wysiłek reformatorski. Liczę, że jeśli nasz deficyt nie przekroczy 4 – 4,5 proc. PKB, Bruksela nie będzie miała do nas pretensji. Musimy de facto zmniejszyć deficyt z 7 proc. do 4 proc., czyli o 45 mld zł. Teraz trzeba się tylko zastanowić, dzięki jakim działaniom i w jakim czasie.
Przepraszam, ale to zadanie dla ministra finansów. To jego propozycje powinna przedyskutować i ewentualnie przyjąć Rada Ministrów. I tak się dzieje. Reguła wydatkowa nabierze skali i siły w kolejnych latach, trzeba szukać różnych źródeł oszczędności, ale i dochodów. Trzeba myśleć o różnych, nowych źródłach finansowania polskiego rozwoju. Miałem okres w pracy dla rządu, kiedy starałem się myśleć o wszystkich wymiarach. Nie zawsze spotykało się to z pozytywnym przyjęciem. Uważam, że najważniejszym zadaniem rządu jest harmonizowanie zagrożeń związanych z deficytem i długiem z potrzebami rozwojowymi kraju.
Nie sypie, tylko przesuwa w czasie z tego samego powodu, dla którego dramatyczne decyzje podjęliśmy w sprawie OFE. Nie możemy bardziej zwiększać zadłużenia. Plan budowy autostrad i dróg ekspresowych, który jest teraz weryfikowany, powstał we wrześniu 2007 r. według cen z 2003 r. Kalkulowano 3 – 5 mln zł za km autostrady, podczas gdy w 2008 r. cena podskoczyła do 10 mln.
Wydatki publiczne w relacji do PKB to w wielu krajach ponad 60 proc. Zdrowa gospodarka niemiecka ma je na poziomie przeszło 50 proc. Problem leży nie w samej relacji wydatków do PKB, ale w bilansie dochodów i wydatków, co generuje właśnie albo nadwyżkę, albo deficyt. Uważam, że cięcia muszą mieć charakter systemowy. To nie może być wyrywanie kawałka szmaty i nakładanie na ranę, bo to nigdy nie leczy. Potrzebny jest dobry opatrunek z lekarstwem, a wcześniej właściwa diagnoza. Czyli oszczędności przemyślane, selektywne i niezabijające rozwoju.
I to nie jest dramatyczne cięcie? Ograniczenie ulgi podatkowej tylko do trzeciego dziecka w rodzinie to 4,2 mld zł oszczędności. To było w tym pakiecie, który – jak niektórzy mówią – jest na „po wyborach”. Chodzę z tymi wyliczeniami od dłuższego czasu. O uldze prorodzinnej można było dyskutować i taką roboczą propozycję pod dyskusję wnosiłem pod koniec 2009 r. Mogliśmy to już mieć za sobą.
W tak wyśmiewanym przez dziennikarzy programie racjonalizacji zatrudnienia w administracji osiągamy w latach 2013 i 2014 po 1,3 mld zł oszczędności przy zachowaniu wzrostu średniego wynagrodzenia. To niezłe rozwiązanie.
W administracji jest duży potencjał do oszczędności. Ale najpierw należałoby dokonać przeglądu usług publicznych i ich kosztów. Na razie nikt tego nie policzył. Dlatego myślimy o zamówieniu audytu. To bardzo potrzebne. Moim zdaniem realne jest uzyskanie oszczędności na poziomie 4 – 6 mld zł rocznie z bardziej efektywnego modelu funkcjonowania usług publicznych.
Nie. Dowodem jest to, że zostałem upoważniony przez premiera do rozpoczęcia w połowie stycznia spotkań roboczych na temat zmian w systemie emerytalnym służb mundurowych. Kalkulacja jest prosta: jeśli mamy na siłę kogoś przymuszać do włączenia do systemu powszechnego, a efekt dla finansów publicznych będzie widoczny w 2030 r., wolę dyskutować o zmianie obecnego systemu i stwarzać bodźce zachęcające do dłuższej służby. To się bardziej opłaca.
Od trzech lat opowiadam się za modelem małych, przemyślanych kroków. Reforma wprowadzająca emerytury pomostowe mieściła się w tej filozofii. Różnica między mną a ministrem finansów polega na tym, że ja chciałbym, by te zmiany były elementem całości, natomiast w resorcie finansów dominuje przekonanie, że jak będzie się działo coś złego, wystarczy tylko szybko ruszyć odpowiednią wajchą oszczędnościową. Moje propozycje są bardziej systemowe.
Nie jestem od wskazywania winnych, tylko od tego, by wnosić różne pomysły. A potem się dyskutuje, czy są do zrealizowania, czy nie.
Ale ja nie mówię, że mamy już podjąć decyzję w sprawie KRUS-u i iść z tym do parlamentu. Otwórzmy publiczną debatę. Jeśli mówimy o jej słabości, to nie ma dziś think tanków, które przedstawiałyby własne projekty ustaw i wywoływały dyskusję. Nie chcę rozpoczynać batalii politycznej, ale tak jak kolegom z PSL-u wolno powiedzieć, że na coś się nie zgadzają, tak mnie wolno powiedzieć o potrzebie dyskusji. Mamy takie same obszary wolności.
Nie tylko. My nie mamy kanałów poważnej debaty publicznej. To było widać w ostatnich dniach. Jedni mówią: zabierają nam do ZUS-u, inni: teraz to dopiero będą wyższe emerytury. Jedno i drugie jest sloganem. Trzeba jasno mówić, że nie zabieramy pieniędzy do ZUS-u, bo to nadal II filar.
Stawiacie panowie karkołomną tezę, że dużo ośrodków myśli to gorzej. Jest chyba odwrotnie. Jak mówi Jacek Rostowski, rodzi się twórcze napięcie. I ma rację.
Ośrodków może być kilka, pod warunkiem że będą się ze sobą dobrze komunikowały i nie ma między nimi rywalizacji.
Czasem ścieramy się – i to za długo trwa.
Mam określone zadania na ten rok i będę je realizował. Sztuka rządzenia zawsze polega na tym, by łączyć wizjonerstwo i długie planowanie z realiami finansowymi. Myślę, że dobrze odgrywamy swoje role, a pan premier je godzi, szukając zdrowej równowagi między dalekosiężnymi planami a warunkami ich wdrażania.
Złe wyniki wyborów w Irlandii. Wygrywa rząd, który odrzuca przyjęty program, to generuje potrzebę restrukturyzacji długu, za tym idzie Grecja. Katastrofa. To może spowodować bankructwo iluś banków francuskich i niemieckich. Jeśli za tym pójdą Portugalia czy Hiszpania, jesteśmy na skraju przepaści w Europie. To wszystko możliwe, choć nie wierzę, że taki scenariusz się ziści.
W czarnym scenariuszu to możliwe. Albo Europejski Bank Centralny przeprowadzi działania ratunkowe, dodrukuje, tak jak rozważano, 2 bln euro.
Na aż tak czarny scenariusz nikt nie ma planu B. To byłaby kwestia poważnych ograniczeń w wydatkach budżetowych, przekroczenia progu 55 proc. Nikt nie kupowałby naszych papierów skarbowych. W tym roku musimy pożyczyć 130 mld, z czego 20 mld od instytucji zagranicznych. Jednym z punktów dyskusji w ostatnich dniach było zmniejszenie o kilkanaście miliardów złotych potrzeb pożyczkowych na 2011 rok.
W perspektywie 2015 roku tak.
Na bieżąco będziemy oceniać sytuację. Ale skoro Estonia zdecydowała się na ten krok i od 1 stycznia jest w strefie euro, to chyba wciąż warto.
Co panowie z tymi śmiałymi reformami? To rząd, który w trudnych warunkach podejmuje trudne decyzje. W raporcie Polska 2030 pisaliśmy, że największym zagrożeniem jest wieloletni dryf rozwojowy z nieokreślonymi priorytetami i 4 proc. wzrostu PKB rocznie, czego skutkiem może być znaczne wydłużenie naszego pościgu za Europą Zachodnią. W perspektywie 2011 r. i wyzwań, które teraz stoją przed Polską, widzę, że dryf rozwojowy jest dziesięć razy większym zagrożeniem, niż był, gdy pisaliśmy ten raport przed dwoma laty. Świat znalazł się w innej, kryzysowej sytuacji.
To ważne i trudne pytanie. I chyba na osobną rozmowę.