Ograniczenie wydatków na pensje dla urzędników oraz pozostałych pracowników sfery budżetowej to jeden z filarów rządowego pakietu oszczędnościowego, który ma zredukować dług publiczny. Według planów Ministerstwa Finansów w ciągu najbliższych 4 – 5 lat rosnąć będą jedynie pensje nauczycieli, którym podwyżki obiecywał premier Donald Tusk.

Reklama

Ale samo zamrożenie płac nie wystarczy, by zrealizować oszczędnościowy program rządu – wynika z analizy przygotowanej przez Polską Konfederację Pracodawców Prywatnych Lewiatan. – Jeśli rząd poważnie myśli o obniżaniu kosztów działalności państwa, to musi także zrestrukturyzować zatrudnienie w urzędach – komentuje dr Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka PKPP Lewiatan.

Analiza danych pozwala prześledzić, że biurokracja państwowa faktycznie się rozrasta. Jeśli w 2000 roku zatrudniała 136 tys. osób, to już w ubiegłym roku blisko 183 tys. 47 tys. urzędników to niemal połowa polskiej armii! A tylko w 2009 roku zatrudnienie w państwowych urzędach wzrosło o prawie 16 proc. Co ciekawe, problem nie dotyczy tylko państwowej biurokracji. Równie szybko rośnie armia pracowników samorządowych, a trzeba pamiętać, że oni również są opłacani z kieszeni podatników.

W ciągu ostatnich dziesięciu lat obsada tych urzędów zwiększyła się o prawie 66 tys. i przekroczyła liczbę 244 tys. osób. Łatwo policzyć, że ostatnia dekada przysporzyła nam 113 tys. nowych urzędników, których pracę trudno w prosty sposób przeliczyć na PKB.

– Urzędników przybywa, bo systematycznie zwiększa się zakres zadań, którymi się zajmują – tłumaczy prof. Krzysztof Obłój z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem nowi urzędnicy potrzebni byli m.in. do obsługi unijnych funduszy. Jednak – jak pisał niedawno w "Dzienniku Gazecie Prawnej" Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP, szacowano, że wejście Polski do UE spowoduje wzrost liczby urzędników o 6 tys. A przybyło ich ponad 100 tys.

– Wejściem do Unii można uzasadnić niewielki wzrost zatrudnienia, ale nie stworzenie 39 tys. nowych miejsc pracy w administracji samorządowej oraz 18,5 tys. w państwowej, jakie powstały tylko w ciągu ostatnich trzech lat – przyznaje mu rację Starczewska-Krzysztoszek.



Reklama

Tym bardziej że do obsługi unijnych funduszy urzędnicy byli już zatrudniani w latach 2004 – 2006. Natomiast w ostatnich latach państwu i samorządom nie przybyło aż tylu zadań, które uzasadniały by tak dużą rekrutację. Zdaniem ekonomistów na wzrost liczby urzędników wpływa nie większa ilość zadań, z jakimi muszą się zmierzyć, ale ich bardzo niska efektywność. – Administracją rządzi chory system. Łatwiej jest zatrudnić nowego urzędnika, niż dać premię albo podnieść pensję już zatrudnionym, którzy otrzymują nowe obowiązki – mówi Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.

Kolejnym powodem, zdaniem Rybińskiego, coraz szybszego rozrastania się biurokratycznego nowotworu jest tzw. biegunka legislacyjna: – Polska należy do krajów o największym poziomie regulacji i armia urzędnicza jest potrzebna, by stosowania tych wszystkich – często niepotrzebnych przepisów – pilnować.

Zdaniem ekspertów państwo po prostu jest źle zarządzane. – Dramatyczny wzrost zatrudnienia w administracji publicznej oznacza brak szacunku dla pieniędzy obywateli – dodaje Krzysztof Rybiński. Przeciętne wynagrodzenie urzędników było w 2009 roku o ponad 25 proc. wyższe od średniej płacy w gospodarce wynoszącej 3103 zł. Fundusz płac w administracji państwowej i samorządowej łącznie pochłonął 20 mld zł i wzrósł nominalnie w stosunku do roku poprzedniego o ponad 2,5 mld zł (o 14,4 proc.) – a to równowartość prawie 2/3 wydatków państwa na badania i rozwój.

Na same płace w administracji państwowej wydano w ubiegłym roku blisko 10 mld zł. W stosunku do roku poprzedniego fundusz płac wzrósł nominalnie o prawie 1 mld zł. Jeśli to tempo byłoby utrzymane, to każdego roku nowo przyjmowani urzędnicy będą przejadali dwie trzecie pieniędzy zaoszczędzonych przez rząd na zamrożeniu płac w sferze budżetowej.