Pytanie, kto zawinił, że nasze rarytasy nie są jeszcze chronione unijnym prawem - minister rolnictwa czy brukselscy urzędnicy - jest uzasadnione. Producenci polskich specjałów obwiniają albo jedną, albo drugą stronę. Jedni - tak jak producenci wędlin - denerwują się na Brukselę, że tracą miliony na braku unijnych certyfikatów. Gdyby je mieli, eksportowaliby towary na Zachód i nie mieliby tam żadnej konkurencji. Inni - jak producenci wódek - denerwują się na ministra rolnictwa, że nie potrafił im załatwić korzystnej definicji słowa wódka. Bo dziś Unia uznała, że wódka może być produkowana z byle odpadów - nawet z obierków po ogórkach. A to z kolei spowoduje, że nasze tradycyjne trunki z ziemniaków i zboża będą stały na tej samej półce co alkohole podłej jakości.

Reklama

Ale nie wszystkie kraje mają kłopoty z unijną ochroną swoich produktów. Włosi zarejestrowali sobie w Unii prawie 150 specjałów. Nikt więc nie może produkować w Polsce np. serów Parmiggiano Reggiano czy Grana Padano, choć są one u nas bardzo popularne. Tymczasem Włosi mogą sobie produkować oscypka na Sycylii w dowolnych ilościach. Mało tego, mogą go sprzedawać pod nazwą oscypek i mówić, że jest to rarytas z dalekiej Polski.

To samo dotyczy wędlin. Portugalia ma już 30 zarejestrowanych mięsnych specjałów. Włosi ze swoimi odmianami salami i mortadelli - podobną liczbę. Tymczasem Polska nie może się doprosić, by takie produkty jak kiełbasa Lisicka, jałowcowa czy kindziuk dostały unijną ochronę.

Ze słodyczami jest podobnie. Ani nie udało nam się zarejestrować sękacza, ani obwarzanków, ani andrutów kaliskich. Pytanie, dlaczego udaje się to Holendrom czy Niemcom.

Tak samo z alkoholami. Ani staropolskie miody, ani słynne piwo kozicowe nie mogą się przebić przez biurokrację w Unii. Tymczasem mogli to zrobić Irlandczycy ze swoją Irish Whisky, Francuzi z szampanem i Belgowie aż z pięcioma rodzajami piw.

Reklama