Do kurortu w Davos zjechało dziś 2,5 tys. naprawdę grubych ryb. Są wśród nich kanclerz Niemiec Angela Merkel, premier Wielkiej Brytanii Tony Blair czy premier Ukrainy Wiktor Janukowycz. Ponieważ zjeżdzają tam politycy wielkiego formatu, do Davos ściągają tabunami słynni biznesmeni. Chcą bowiem ubijać interesy z głowami państw lub składać im wstępne propozycje współpracy. A niektórzy chcą po prostu zapytać o warunki ewentualnej inwestycji w danym kraju. To dlatego pojawili się tam prezesi takich spółek jak Microsoft, Dell, Gazprom, Google, Shell czy Siemens.

Niestety, z Polski nikt do Davos nie pojechał, choć władze dostały zaproszenie. Nie wybierają się tam ani prezydent, ani premier, choć ich poprzednicy do Davos jeździli. Co gorsza, nie oddelegowano z rządu żadnej osoby, która ma się w Davos zjawić. A przydałby się tam ktoś choćby z ministerstwa gospodarki lub Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych.

Biuro prasowe rządu potwierdziło nam, że premier nie wybiera się do Davos, ale nie chciało komentować przyczyny. Rzecznik prasowy ministerstwa finansów twierdzi, że Zyta Gilowska - jako wicepremier ds. gospodarczych - również nie wybiera się do kurortu. "Ma dużo bieżących obowiązków, takich jak choćby głosowanie nad budżetem" - tłumaczy rzecznik Jakub Lutyk.

W Davos nie podpisuje się żadnych umów - byłoby to nietaktem. Prowadzi się tam raczej nieformalne rozmowy na najwyższym szczeblu. Gdyby na forum pojechał ktoś z rządu, można byłoby porozmawiać np. z kanclerz Merkel o bezpieczeństwie energetycznym, z premierem Blairem o sytuacji w Iraku lub o Polakach w Wielkiej Brytanii. Na oficjalnych obiadach i kolacjach można byłoby zaprosić kilka koncernów do Polski.

Ale Davos to przede wszystkim panele dyskusyjne. Gdyby na którymś z nich padło jakieś szkodliwe dla wizerunku Polski stwierdzenie (np. że sytuacja polityczna w naszym kraju jest niestabilna, a w związku z tym nie powinno się u nas inwestować), przedstawiciel rządu mógłby to od razu to sprostować.







Reklama