Francji nie udało się przekonać pozostałych partnerów w Unii Europejskiej do akcji na rzecz osłabienia kursu euro. Sprzeciwiały się temu w szczególności Niemcy. W przeciwieństwie do Paryża dla Berlina silna waluta nie jest problemem, bo gospodarka niemiecka jest o wiele bardziej konkurencyjna od francuskiej. Niemcy nie chcą również podważać niezależności Europejskiego Banku Centralnego (EBC).
Kursy walutowe nie powinny być przedmiotem nastrojów i spekulacji, ale odzwierciedlać fundamenty gospodarcze – przekonywał w Brukseli francuski minister finansów Pierre Moscovici. Namawiał do działania, ale bez skutku. Przewodzący spotkaniu szef Eurogrupy Jeroen Dijsselbloem skrócił tę część debaty tylko do kilkudziesięciu minut. W jej trakcie postanowiono, że kursy walutowe to sprawa dla G20, ale nie dla Unii.
Francuskie obawy podzielają Włochy, Hiszpania i inne kraje południa Europy. Dla nich umocnienie euro oznacza zniwelowanie pozytywnych efektów bolesnych reform, jakie podjęły w ostatnim czasie dla poprawy konkurencyjności. Jednak wszelkim naciskom na EBC sprzeciwiły się Niemcy popierane przez mniejsze kraje głównie z północnej Europy. Kursy walutowe to rzecz, o której powinny decydować rynki – przekonywała minister finansów Austrii Maria Fekter.
Od lipca kurs euro umocnił się o 13 proc., z 1,21 dol. do 1,345 wczoraj. Gdy inwestorzy się przekonali, że strefa euro się nie rozpadnie, zaczęli doceniać atuty euro, w tym nadwyżkę rachunku bieżącego i wyższe stopy procentowe, niż w USA, Japonii czy Wielkiej Brytanii. Moscovici ocenia, że takie wzmocnienie euro ograniczy w tym roku wzrost francuskiej gospodarki o 0,3 pkt proc. To może oznaczać, że wpadnie ona w recesję, bo niekorzystne są prognozy wzrostu dla Francji.
Reklama
Taką ocenę potwierdza Morgan Stanley. Obliczył on, że francuska gospodarka przestaje być konkurencyjna, gdy kurs euro przekracza 1,23 dolara. Dla Niemiec ten sam wskaźnik jest ustawiony o wiele wyżej: na poziomie 1,53 dolara. Różnica wynika przede wszystkim ze struktury produkcji – taki jest wniosek przygotowanego niedawno na zlecenie francuskiego rządu raportu opracowanego pod kierunkiem byłego prezesa koncernu lotniczego EADS Louisa Galloisa. Poza wybranymi pozycjami jak elektrownie jądrowe, perfumy, farmaceutyki, galanteria i niektóre produkty spożywcze francuska oferta nie należy do najbardziej konkurencyjnych, gdzie marże zysku są wysokie. Inaczej z Niemcami. Produkty zza Odry są bardzo często drogie, technologicznie dopracowane albo luksusowe. W wielu przypadkach nie mają odpowiedników z innych państw nawet, jeśli kosztują z powodu siły euro – więcej.
Niemcy mają świadomość, że gdyby istniała marka, byłaby ona o wiele silniejsza niż obecnie euro. Dla nich wspólna waluta jest wręcz niedoszacowana – wskazuje ekonomista Nouriel Roubini. Niemcy zdołali dodatkowo zwiększyć margines zysku dzięki zasadniczemu obniżeniu kosztów produkcji. To efekt reform zapoczątkowanych jeszcze przez kanclerza Gerharda Schroedera, w tym ograniczenia subwencji socjalnych, poluzowania regulacji rynku pracy oraz obniżeniu podatków od zysków przedsiębiorstw.
Francja ma te wszystkie reformy jeszcze przed sobą, a w niektórych przypadkach wręcz na tym polu się cofa. Od wygranych wyborów w maju Francois Hollande doprowadził do podniesienia o 20 mld euro podatków, które dziś są najwyższe w Europie.
Stanowisko Niemiec oznacza jednak, że warunki restrukturyzacji gospodarki będą bardzo wyśrubowane dla bardzo wielu krajów Unii, a proces przełamywania kryzysu się wydłuży. Amerykański bank JP Morgan ostrzegł wczoraj, że wzrost o 10 procent siły euro spowoduje, że tempo wzrostu eksportu całej unii walutowej zmniejszy się aż o 2,5 pkt proc.