W ciągu ostatnich trzech lat z kont w europejskich bankach wyparowało ponad 520 mld dol. Olbrzymia większość tej sumy została wycofana z banków szwajcarskich i trafiła na rachunki w Singapurze i Hongkongu. To wynik stopniowego znoszenia szczelnej tajemnicy bankowej, którą przez dziesiątki lat szczycili się Helweci. Tymczasem azjatyckie banki oferują klientom pełną dyskrecję, symboliczne regulacje rynków finansowych oraz dostęp do szybko rosnącej grupy tamtejszych milionerów.
Potęga Singapuru w sektorze bankowym urosła dekadę temu – w latach 2000 – 2008 wartość prywatnych środków na rachunkach tamtejszych banków zwiększyła się sześciokrotnie, do 300 mld dol. W ostatnich dwóch latach suma ta wzrosła do ponad 500 mld dol. – Nawet sami Singapurczycy przyznają, że te pieniądze trafiły do nich i że są jedną z podstaw ich rozwoju gospodarczego – mówi „DGP” Richard Murphy z organizacji Tax Justice Network.
Wszystko, byle nie raj
– Singapur jest miejscem, w którym Szwajcarzy mogą teraz odnaleźć tajemnicą bankową, jaką utracili we własnej ojczyźnie – komentuje zjadliwie. Według niego za sukcesem azjatyckiego liliputa kryje się zresztą nie tylko dyskrecja, ale też to, że nie ma tam opodatkowania zysków od kapitału i większości zagranicznych dywidend, a regulatorzy rynku pozwalają indywidualnym klientom na otwieranie rachunków pod dowolną przykrywką: korporacji, fundacji czy spółek z o.o.
Najlepszym przykładem tej swobody są fundusze hedgingowe, które od chwili wybuchu kryzysu znalazły się pod lupą zachodnich regulatorów. W Singapurze ich rejestracja jest prostą formalnością. Menedżerowie obsługujący do 30 inwestorów w ogóle nie muszą występować o licencję Monetary Authority of Singapore, lokalnego banku centralnego – i to bez względu na wielkość kapitału, jakim obracają. Co prawda od przyszłego roku przepisy te mają być zaostrzone, ale wszystko wskazuje na to, że zmiany będą symboliczne: m.in. zostanie wprowadzony wymóg rejestracji tych funduszy, które obracają kwotą większą niż... 250 mln dol. Nic dziwnego, że w ciągu dekady swoje biura otworzyło tam ponad 200 takich instytucji.
Podobna sytuacja panuje w Hongkongu, gdzie wartość wkładów zagranicznych – według Boston Consulting Group – sięgnęła już 200 mld dol. Co prawda w tej wolnorynkowej enklawie Chin nie ma formalnych przepisów dotyczących tajemnicy bankowej, to tamtejsze władze skopiowały w praktyce wszystkie pomysły Singapurczyków. Prawo pozwala na wszelkie możliwe formy działalności gospodarczej, również te, które pozwalają firmom unikać płacenia podatków. Nie opodatkowuje się zysków kapitałowych, depozytowych i korporacyjnych – a tylko dochody wypracowywane w samym Hongkongu.
W efekcie do południowej Azji uciekają nie tylko Europejczycy i Amerykanie, próbujący uniknąć spotkania z fiskusem w swoich ojczyznach. – Ok. 80 proc. nowych rachunków, jakie uruchomiliśmy dla klientów z Bliskiego Wschodu, otworzyliśmy w Singapurze – przyznał ostatnio jeden z szefów szwajcarskiego banku Falcon Eduardo Leemann. Z danych banku UBS wynika, że rynek przelewów do Singapuru i Hongkongu do 2012 r. sięgnie wartości 800 mld dol.
Władze obu miast-państw protestują jednak przeciw próbom przyszycia im łaty raju podatkowego. „Warunki tajemnicy bankowej w prawie Singapuru chronią prywatność inwestorów, pozwalając jednakże na to, by informacje bankowe zostały ujawnione władzom innych krajów, gdy w grę wchodzi przestępstwo lub śledztwo” – brzmi oficjalne stanowisko banku centralnego Singapuru. – Hongkong utrzymuje prosty i wysoce przejrzysty system podatkowy.
Nasze relatywnie niskie podatki to wynik rozważnej polityki – podkreśla z kolei w rozmowie z „The New York Times” Terry Wong, rzecznik Hong Kong Financial Services and Treasury Bureau. Eksperci jednak powątpiewają. – W obu przypadkach klientom oferuje się dużą nieprzezroczystość. Produktem numer jeden Singapuru jest po prostu dyskrecja – twierdzi Murphy.
Singapurczycy zdają sobie sprawę z tego, że to bankowe prosperity nie będzie trwać wiecznie. Eksperci szacują, że w ciągu rozpoczynającej się właśnie dekady lokalne prawa będą musiały zostać zaostrzone na wzór tych, jakie zaczynają teraz obowiązywać na Zachodzie. Inaczej Singapur i Hongkong będą konkurować co najwyżej z Kajmanami czy Wyspami Bahama.
Na razie jednak władze singapurskie uniknęły wpisania na czarną listę rajów podatkowych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). W porę zawarły 19 dwustronnych umów z rządami, dotyczących wymiany informacji o unikaniu podatków. Ale do tej pory nie ma wśród nich choćby USA.
Jedyne, co dotychczas uzyskał Waszyngton, to wymóg rejestracji w Ameryce wszelkich – nawet zagranicznych – funduszy, które obsługują amerykańskich klientów. – Singapur szczególnie uważnie śledzi też rozmowy dotyczące współpracy w walce z unikaniem płacenia podatków, jakie Szwajcaria toczy z Niemcami – twierdzi Eduardo Leemann. – Tamtejsze władze wiedzą, że wynik tych negocjacji może posłużyć jako precedens np. Chińczykom – dodaje.
Azjatyckie alternatywne raje znajdują się już niewątpliwie pod lupą Amerykanów. Wiadomo, że w toczącym się od 2007 r. śledztwie w sprawie unikania płacenia podatków – tym, które doprowadziło do złamania tajemnicy bankowej w Szwajcarii – tropy prowadzą też do obu azjatyckich enklaw bankowych. Istnieje podejrzenie, że zachodnie banki mogły ukrywać przed inspektorami istnienie niektórych kont w tamtejszych oddziałach.
Sami Szwajcarzy nie tracą rezonu w obliczu azjatyckiej konkurencji. Berno wciąż pozostaje światową stolicą niezadeklarowanych zasobów finansowych, tzw. schwarzgeld. Ich wielkość szacuje się na 2 bln dol., z tego ponad 722 mld należy do Europejczyków. Dziś nie są to jednak pieniądze Niemców i Włochów – którzy jeszcze w latach 60. zaczęli uciekać przed rodzimym fiskusem – lecz głównie klientów z Azji, Ameryki Łacińskiej, Rosji i Europy Środkowo-Wschodniej. Oni wciąż cenią szwajcarską stabilność polityczną, efektywną biurokrację i... dobrą infrastrukturę.
Obława na pracowników
UBS, szwajcarski gigant, to z pozoru największy przegrany w prowadzonym w USA śledztwie dotyczącym tajnych rachunków. Nie dość, że z jego kont wyparowało w ciągu dwóch lat 200 mld dol., to jeszcze bank musiał zapłacić grzywnę w wysokości 780 mln dol. i ujawnić dane 4450 amerykańskich klientów oszukujących tamtejszego fiskusa. Ale uciekający właściciele kont wskazali bankierom kierunek.
Podczas sierpniowej prezentacji dla inwestorów Juerg Zeltner – jeden z menedżerów UBS – ujawnił, że w Azji bank zarobił więcej, niż stracił na odpływie depozytów. Co więcej, w Singapurze prowadzi też własne centrum szkoleniowe, a władze miasta-państwa są jednym z większych udziałowców banku – mają 9 proc. akcji.
Śladem UBS idą inne szwajcarskie banki. Credit Suisse kilka tygodni temu potwierdził, że wkłady od nowych klientów w azjatyckich oddziałach rosną w tempie 20 proc. rocznie, czyli trzy razy szybciej niż globalna średnia. Zarząd banku Julius Baer po raz pierwszy w swojej historii spotkał się... w Singapurze i ogłosił, że w ciągu pięciu lat potroi liczbę wkładów trzymanych w obu wolnorynkowych enklawach – do 25 proc. całości majątku. Clariden Leu poinformował we wrześniu o swoim nowym biurze – oczywiście, w Singapurze.
Fenomen nie dotyczy wyłącznie Szwajcarii. Amerykański gigant finansowy Morgan Stanley w swojej strategii oficjalnie uznaje rynek Azji Południowej za priorytetowy. Deutsche Bank zamierza z kolei podwoić wartość azjatyckiego portfolio do blisko 60 mld dol. w ciągu trzech lat.
W efekcie na rynku azjatyckim trwa gigantyczne polowanie na personel i klientów. Bankierzy nie mogą zlekceważyć faktów: w Chinach jest już 450 tys. milionerów, liczba osób posiadających przynajmniej milion dolarów tylko w ciągu ostatniego roku zwiększyła się o ponad 30 proc. Z kolei hinduska diaspora w krajach Azji Południowo-Wschodniej łącznie obraca bilionem dolarów (z tego połowa w złocie, dziełach sztuki czy nieruchomościach). W sumie bogacze z regionu mają prawie 10 bln dol.
Co więcej w najbliższych latach odbędzie się gigantyczny transfer większości tych środków. – 85 proc. bogactw zgromadzonych w tym regionie w ciągu piętnastu lat przejdzie w ręce następnego pokolenia – zapowiada Ajay Jaishwal, szef regionalnego oddziału Deutsche Banku. Takiej okazji nie można przegapić.
Lokalni specjaliści z Singapuru i Hongkongu mają więc swoje złote czasy. UBS zatrudnia tam już 867 doradców i szuka ponad czterystu kolejnych. Deutsche Bank ma na miejscu około 60 ludzi i chce dać pracę kilkudziesięciu kolejnym. Merrill Lynch w desperacji podkupił UBS szefa tamtejszego oddziału. Zachodni bankierzy są gotowi zatrudnić każdego, kto się zgłosi.
Na tę koniunkturę liczą też władze Singapuru i Hongkongu. Nawet jeżeli prosperity potrwa jedynie kilka lat, zyski będą szły w miliardy, a olbrzymia część klientów – jak pokazuje przykład Szwajcarii – mimo zaostrzenia regulacji najprawdopodobniej zdecyduje się tam pozostać.