Kiedy premier Élisabeth Borne ogłaszała w poprzedni czwartek przyjęcie ustawy o zmianie systemu emerytalnego, musiała przekrzykiwać deputowanych. O co cały ten raban? Dlaczego Francuzi tak bardzo nie chcą pracować do 64. roku życia, skoro dla większości z nich to „tylko” dwa lata dłużej? I przede wszystkim: czy nadal chodzi jedynie o wiek emerytalny, czy też spór wszedł na nowy poziom? I toczy się teraz między prezydentem i rządem a społeczeństwem, a jego przedmiotem jest sposób reprezentacji politycznej i istota demokracji przedstawicielskiej?
Wszystko wskazuje, że tak właśnie jest. Rzecz już nie tylko w tym, jak reforma systemu emerytalnego (zwana „matką reform Macrona”, bo jej przyjęcie miało uwolnić środki do wprowadzenia wszystkich innych, choć z oficjalnych wyliczeń wynika, że jej skutki finansowe będą widoczne dopiero za 10 lat) wpłynie na ludzi.
CZYTAJ WIĘCEJ W ELEKTRNICZNYM WYDANIU MAGAZYNU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>