To osłabia niekorzystne skutki obniżki wieku emerytalnego. Dane ZUS pokazują, że ok. 100 tys. ubezpieczonych, mimo uzyskania uprawnień emerytalnych, nadal pracowało. Cztery piąte z tej grupy to osoby, które choć złożyły wniosek o emeryturę, to jej nie pobierają, bo nie przerwały zatrudnienia.

Reklama

Reszta dostaje zarówno pieniądze z ZUS, jak i pensje od pracodawcy. Te liczby to efekt dobrej koniunktury na rynku pracy oraz obawy przed niskimi świadczeniami w przyszłości

Pracowity jak polski emeryt

400 tys. osób, które osiągnęły obniżony wiek emerytalny, złożyło w 2018 r. wnioski o ustalenie prawa do świadczenia. Niemal połowa spośród nich była przed tym aktywna zawodowo i – jak pokazują dane ZUS – nawet 100 tys. nadal jest na rynku pracy.

Aktywni dzielą się na dwie grupy. Jedną możemy zidentyfikować ze stuprocentową pewnością; to ci, którzy złożyli wniosek o ustalenie emerytury, ale kontynuują zatrudnienie, więc emerytura nie jest im wypłacana. Aby bowiem otrzymać świadczenie, należy się zwolnić z pracy nawet na jeden dzień, później można się zatrudnić nawet u tego samego pracodawcy na identycznych warunkach. Takich osób było w zeszłym roku 78 tys., czyli niemal 20 proc. wszystkich składających wnioski emerytalne. Rok temu ta grupa liczyła 61 tys. osób (mniej niż 15 proc. składających wnioski). Na tych uprawnionych do emerytury ZUS zyskuje najwięcej. Oszczędza na wypłacie im świadczeń nawet 2 mld zł rocznie, a jednocześnie inkasuje składki odprowadzane od ich pensji.

Druga grupa to osoby, które uzyskały prawo do emerytury, świadczenie wzięły i zatrudniły się ponownie. Pracują albo u dotychczasowego pracodawcy, albo poszukały nowego zajęcia. Może to być umowa o pracę, ale często to samozatrudnienie, gdyż wtedy emeryci nie płacą składek emerytalnej i rentowej. O liczebności tej grupy możemy wnioskować tylko pośrednio, na podstawie danych ZUS pokazujących wszystkich pracujących emerytów. Od grudnia 2017 r. do września 2018 r. (późniejszych danych nie ma) ta grupa wzrosła o 15 tys. osób – do 469 tys. W tej liczbie etatowcy to 278 tys. osób i jest ich o 22 tys. więcej niż w grudniu. Zapewne większość z nich to nowi emeryci. Nasze wyliczenia pokazują, że w ciągu roku grupa nowych osób, które osiągnęły wiek emerytalny i nadal pracują, zbliżyła się do 100 tys. Jednocześnie zwiększył się odsetek idących na emeryturę "z pracy". W zeszłym roku było to 41 proc. składających wnioski, obecnie niemal 48 proc. Pozostali to osoby nieczynne zawodowo.

Nie mogąc zatrudnić młodych, pracodawcy sięgają po osoby 55+

Reklama

Łukasz Kozłowski, ekspert Federacji Pracodawców Polskich, mówi, że coraz większa liczba emerytów niepobierających świadczeń ze względu na kontynuowanie pracy zawodowej to splot dwóch okoliczności. Pierwsza: coraz mocniej przebija się do świadomości ubezpieczonych to, jak działa system ubezpieczeń społecznych po reformie 1999 r. I że każdy dodatkowy rok pracy oznacza większą emeryturę. – W ostatnich dwóch latach pozostawanie na rynku pracy było szczególnie opłacalne dzięki wysokim wskaźnikom waloryzacji kapitału emerytalnego. W 2017 r. wynosił on 8,7 proc., w 2018 r. mógł być nawet wyższy – wyjaśnia Łukasz Kozłowski. Wielkość wskaźnika zależy od tego, w jakim tempie rosną dochody Funduszu Ubezpieczeń Społecznych ze składek. A te rosły bardzo mocno, szczególnie w 2018 r., co FUS zawdzięcza wzrostowi zatrudnienia, płac, ale też coraz większej liczbie ubezpieczonych imigrantów. – Dla ludzi z dużym kapitałem emerytalnym, a więc tych, którzy są już na finiszu kariery, każdy taki dodatkowy rok ma ogromne znaczenie dla wielkości świadczenia – podkreśla ekspert FPP. Kolejny czynnik, to ciągle utrzymujący się popyt na pracę ze strony pracodawców. To częściowo niweluje negatywny efekt obniżenia wieku emerytalnego. Ale – jak podkreśla Kozłowski – o ile zadziałało to w roku 2018 i być może jeszcze zadziała w tym, o tyle w dłuższym okresie tendencje w demografii będą raczej złe i podaż pracy i tak będzie maleć. – Biorąc pod uwagę, że tylko część osób z uprawnieniami emerytalnymi pozostaje na rynku pracy, tych negatywnych trendów to nie zmieni. Co oznacza, że zatrudnienie nie będzie rosło mimo tak dobrej koniunktury w gospodarce. I niebawem podaż pracy – zamiast działać stymulująco na wzrost PKB – będzie go hamować – uważa Łukasz Kozłowski.

Na rosnący popyt na pracę zwraca też uwagę Andrzej Kubisiak, ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego. – Jest on na tyle duży, że rośnie odsetek aktywnych zawodowo w grupie osób w wieku 55 plus. W wielu firmach zdano sobie sprawę, że bardzo trudno jest im zrekrutować nowych, młodych kandydatów i dlatego coraz bardziej starają się sięgać po pracowników starszych. Stąd zapewne ten rosnący odsetek osób z uprawnieniami emerytalnymi, które nadal są zawodowo aktywne – zakłada Kubisiak. Jego zdaniem zjawisko pewnie będzie się nasilać, bo problemy z podażą pracy będą narastać i trwać przez kolejne dekady. Bo to nie jest coś, co pojawiło się ostatnio i wynika z cyklu koniunkturalnego – mamy do czynienia ze zmianą strukturalną. – Wynika to z demografii, ale też ciągle ujemnego salda migracyjnego: więcej Polaków w wieku produkcyjnym wyjechało z kraju, niż przyjechało imigrantów. Trudno będzie odwrócić ten trend w krótkim czasie – uważa ekspert PIE. Z tego punktu widzenia utrzymanie na rynku pracy osób w wieku emerytalnym będzie miało coraz większe znaczenie. I może się tak dziać nie tylko dlatego, że popyt na pracę będzie duży.

Ale też ze względu na niskie emerytury. Z szacunków ZUS wynika, że kolejne roczniki nabywające uprawnienia emerytalne będą miały mniejsze świadczenia. Pozostanie w pracy będzie więc również wynikać z potrzeb materialnych przyszłych emerytów – konkluduje Andrzej Kubisiak.

Ten mechanizm widać w różnicach emerytur kobiet i mężczyzn, które są pochodną pięcioletniej różnicy w uzyskaniu uprawnień emerytalnych. Choć jak pokazują dane ZUS, minimalnie polepszyła się relacja wysokości emerytur kobiet do mężczyzn. W zeszłym roku emerytura kobieca stanowiła 60 proc. męskiej, obecnie niemal 62 proc. i wynoszą odpowiednio 1609 zł i 2670 zł.