Słyszeliście o ekonomii zombie? To pojęcie ukute przez australijskiego ekonomistę Johna Quiggina. W książce z 2012 r. „Zombie Economics: How Dead Ideas Still Walk Among Us” (Ekonomia zombie. O tym, że martwe idee są wśród nas) określił tym terminem koncepcje składające się na rynkowy liberalizm. Jego zdaniem globalny kryzys finansowy, który wybuchł cztery lata wcześniej, był ostatecznym dowodem, że powinniśmy się ich pozbyć raz na zawsze z myślenia o gospodarce.
I faktycznie w ciągu ostatnich kilkunastu lat miał miejsce proces wymazywania z debaty publicznej tradycyjnych – i fundujących gospodarkę wolnorynkową – myśli ekonomicznych. Zastępowały je idee rzekomo nowatorskie i przełomowe. W siłę rósł przeciwny wzrostowi PKB ruch degrowth, coraz śmielej podnosili głowy zwolennicy MMT (nowoczesnej teorii monetarnej), triumfy święcił „oświecony” protekcjonizm… Tak było do 2022 r., gdy okazało się, że koncepcje te nie były ani nowatorskie, ani przełomowe – że były to po prostu wyjątkowo dobrze przypudrowane stare błędy o tych samych co zawsze konsekwencjach. To one okazały się prawdziwą ekonomią zombie. Czy jednak teraz tradycyjna ekonomia wróci do łask?

Nauka na ramionach olbrzymów

Reklama
Przymiotnik „tradycyjny” jest mylący w odniesieniu do nauki. Co do zasady winna być ona przeciwieństwem tradycji, czyli pielęgnowania starych przyzwyczajeń i poglądów. Powinna dążyć do poznania prawdy, odrzucając bez sentymentu kolejne sfalsyfikowane teorie.