Strach przed zakażeniem ma wyraźny wpływ na spadek społecznej mobilności. Według opublikowanych wczoraj danych Polskiej Rady Centrów Handlowych liczba wizyt w centrach handlowych w poprzednim tygodniu była o niemal jedną trzecią mniejsza niż rok wcześniej. Podobne tendencje widać w raportach o mobilności sporządzanych przez Google. Według najnowszego, datowanego na 23 października, ruch w takich miejscach jak restauracje, kawiarnie, centra handlowe, parki rozrywki, muzea, biblioteki i kina był o 21 proc. mniejszy niż przed pandemią.
Spadają też obroty branż, których funkcjonowanie nie jest jeszcze administracyjnie ograniczone, ale podstawą działalności jest bezpośredni kontakt z klientem. Należy do nich sektor beauty, czyli przede wszystkim salony fryzjerskie i kosmetyczne. Według danych z transakcji kartami klientów PKO BP wydatki na zakup usług tej branży spadają od połowy października. Przy uwzględnieniu sezonowności, a także większego udziału transakcji bezgotówkowych w porównaniu do stanu sprzed pandemii ekonomiści banku szacują, że obecnie wydatki na usługi związane z urodą są niższe o 20–30 proc.
Podobne obserwacje ma Bank Millennium. – Jeszcze we wrześniu było dość stabilnie, ale połowa października to początek spadków. Nie jest tak źle, jak wiosną, kiedy obroty spadły niemal do zera, ale gorzej niż w lecie. Obroty w sektorze beauty to obecnie ok. 60 proc. średniej przed pandemią – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Millennium. Dodaje, że to pokazuje, jak duży wpływ na zachowania konsumentów może mieć obawa przed zakażeniem, nawet bez wprowadzania odgórnego zawieszenia działalności.
Reklama
Ale właściciele salonów fryzjerskich i kosmetycznych są niemal pewni, że do takiego zamknięcia dojdzie. Wiele punktów rozesłało do klientów zawiadomienia, by zapisywali się na najbliższe terminy, bo już za tydzień placówka może być zamknięta.
Reklama
Duża część przedsiębiorców uważa, że działalność zostanie wstrzymana już od soboty. – Takie dochodzą do nas informacje – mówi Krzysztof Wituń z sieci Body Evolution.
Bardzo tego nie chcemy, ale niestety spodziewamy się, że znowu możemy zostać zamknięci. To o tyle zła wiadomość, że lockdown nastąpiłby tuż przed sezonem żniw, czyli świętami Bożego Narodzenia – mówi pracownik salonu kosmetycznego w Józefosławiu. I dodaje, że sytuacja ogólnie nie jest dobra, bo ostatnie dni przyniosły spadek liczby klientów. Choć uważa, że to nie ze strachu, a przez to, że coraz więcej osób przebywa na kwarantannie albo w samoizolacji. – Mamy mnóstwo telefonów dotyczących nie rezygnacji, a przesunięcia wizyty w czasie – dodaje.
Według Krzysztofa Witunia spadek klientów i obrotów jest widoczny już od połowy sierpnia. Dziś sięga 50 proc. rok do roku. Obawy przed lockdownem wiążą się z tym, że nawet gdyby byłby on krótki, to tym razem nie będzie tak szybkiego odbicia obrotów jak wiosną. – Czerwiec był rekordowy. Teraz może być zupełnie inaczej. Powodem jest sezon grypowy, obawa o zarażenie COVID-19 w związku z dużym wzrostem zachorowań – tłumaczy rozmówca DGP.
Obawy branży nie są wcale na wyrost, a rozszerzanie obostrzeń to scenariusz, który coraz częściej pod uwagę biorą ekonomiści w swoich prognozach.
Nie jestem w stanie powiedzieć, jakie jest prawdopodobieństwo wprowadzenia lockdownu. Ale patrząc na to, w jak szybkim tempie rozwija się pandemia, to ryzyko staje się coraz bardziej realne – mówi Piotr Bielski, ekonomista Santander Bank Polska. Dodaje, że przebieg drugiej fali jest kluczowy, a coraz więcej wskazuje na to, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Dzienna liczba zakażeń zbliża się już do 19 tys. Osób, które przebywają na kwarantannie, jest niemal pół miliona. Dlatego raczej czeka nas zaostrzenie polityki rządu, choć nie jest do końca jasne, jaka to będzie strategia: czy dalszego stopniowego rozszerzania zakazów i nakazów, czy wprowadzenie na krótko pełnego zamknięcia.
W tym kontekście ważne będzie też to, co się wydarzy za granicą. Jeśli duże kraje, jak Francja czy Niemcy, zdecydują się na daleko idące restrykcje, to wykonanie podobnego kroku w Polsce będzie łatwiejsze. Druga sprawa to trwające w Polsce protesty. Rząd będzie musiał uwzględniać ten czynnik przy podejmowaniu decyzji – mówi ekonomista Santandera.