Na początku koncepcje zmian w podatkach były prowadzone w ścisłej tajemnicy w bezpośrednim zapleczu Mateusza Morawieckiego. W tej chwili trwa etap obliczania kosztów poszczególnych rozwiązań z udziałem resortu finansów. Potem dokonany zostanie wybór rozwiązania w zależności od jego skuteczności i kosztów dla budżetu. Publiczne ogłoszenie szczegółów ma nastąpić w końcówce stycznia lub na początku lutego. Rozwiązanie trzymane jest w ścisłej tajemnicy. Nawet na ostatniej konwencji koalicyjnego Porozumienia jego lider Jarosław Gowin nie był skory do dzielenia się szczegółami, mimo że to wymarzony temat na tego typu wydarzenie.
Z wypowiedzi liderów Zjednoczonej Prawicy - Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego i Jarosława Gowina - widać, że nowe rozwiązania miałyby służyć budowie klasy średniej. Mają więc być adresowane do zarabiających w okolicach przeciętnego wynagrodzenia lub mniej, czyli zapewne maksymalnie 50–60 tys. zł rocznie. W ostatnim wywiadzie dla DGP prof. Waldemar Paruch, szef rządowego Centrum Analiz Strategicznych, mówił, że dalsza polityka redystrybucji byłaby już nieefektywna, cele zostały osiągnięte. Problemem jest utrzymanie wysokiego tempa wzrostu gospodarczego w momencie, gdy barierą jest brak rąk do pracy. Podwyższenie wynagrodzeń, a taki ma być skutek wprowadzonych rozwiązań, ma być bodźcem do większej aktywności zawodowej Polaków. Płace muszą rosnąć, ponieważ blokują przechodzenie do następnego etapu rozwoju. Nie da się dziś tworzyć nowoczesnego państwa, gdy niskie płace są jedynym czynnikiem konkurencji. To się wyczerpało - mówił Paruch.
PiS ma do dyspozycji przynajmniej cztery rozwiązania. Każde z nich ma swoje wady i zalety, jeśli chodzi o zakres oddziaływania, możliwość precyzyjnego zaadresowania czy możliwą relację budżetowych kosztów do politycznych efektów.

Wyższa kwota wolna

Reklama
W trakcie obecnej kadencji rząd wprowadził degresywną kwotę wolną, czyli wyższą dla Polaków o niższych dochodach. Obecnie dla najmniej zarabiających wynosi ona 8 tys. zł, natomiast przy dochodzie w przedziale od 8 tys. zł do 13 tys. zł rocznie stopniowo się zmniejsza do 3091 zł i potem do progu podatkowego 85,5 tys. zł rocznie zostaje na tym poziomie. Korzyść podatkowa wynosi od 1440 zł dla dochodu 8 tys. zł do 556 zł dla tych, których kwota wolna wynosi 3091 zł. Dlatego możliwe jest jej podwyższenie dla kolejnej grupy podatników. W przedziale dochodów od ok. 10 tys. do 60 tys. zł, czyli płacy zbliżonej do średniego wynagrodzenia, było 12,5 mln podatników (to dane za 2015 r., ponieważ resort finansów nie podał nam bardziej aktualnych). Gdyby rząd chciał podwoić im wysokość kwoty wolnej, czyli ich roczna korzyść wyniosłaby 556 zł, to kosztowałoby to budżet niemal 7 mld zł. Gdyby natomiast podwyższyć im kwotę wolną do 8 tys. zł, czyli korzyść wyniosłaby 884 zł, dla budżetu oznaczałoby to utratę ponad 11 mld zł.
Takie rozwiązanie adresowane byłoby do wszystkich podatników w danym przedziale dochodów, zarówno osób prowadzących działalność gospodarczą (ich w 2015 r. było 1,5 mln), pracujących na umowy o dzieło czy na etat, jak i emerytów. Część z tych osób korzysta z ulg na dzieci, dlatego ich faktyczne korzyści mogą być niższe.

Wyższe koszty uzyskania przychodu

To forma zmniejszenia obciążenia podatkowego osób zatrudnionych na etat. Obecnie odliczają one miesięcznie 111,25 zł lub 139,06 zł, jeśli dojeżdżają do pracy z innej miejscowości. Rocznie odliczone koszty zwykłe nie mogą być wyższe niż 1335 zł, a podwyższone – 1668,72 zł. Zwiększenie tych kwot o 50 zł miesięcznie dałoby podatnikowi 600 zł korzyści rocznie. Dane podatników z 2015 r. wskazują, że osób w przedziale dochodów od 10 tys. zł do 60 tys. zł rozliczających się na formularzu PIT- 37 było 10 mln.
Ale w tej grupie są też emeryci i renciści i jeśli założymy, że osoby na etatach to około połowy tej liczby, wówczas koszt takiego rozwiązania dla budżetu sięga 3,2 mld zł. Zaletą takiego rozwiązania jest bardzo precyzyjne zaadresowanie do osób pracujących na etacie. Premiuje ono pracę, ale byłyby z niego wyłączone osoby prowadzące działalność gospodarczą, pracujące na umowach-zleceniach czy o dzieło, a także emeryci i renciści.

Niższa stawka PIT i (lub) stawka dodatkowa

To jeszcze jedna droga potencjalnych zmian. Dziś w PIT, pomijając liniowe opodatkowanie dochodów z działalności gospodarczej, mamy dwie stawki, 18 i 32 proc., oraz jeden próg podatkowy w wysokości 85,5 tys. zł. Takie skalibrowanie systemu sprawia, że progresja podatkowa jest niezwykle mała: w 2017 r. podatek według pierwszej stawki zapłaciło 96,5 proc. wszystkim podatników. Zatem obciążenie niskich dochodów jest stosunkowo duże, zaś wysokich – niskie. Do tej pory rząd starał się zwiększać progresję, stosując półśrodki: z jednej strony wprowadził kwotę wolną zmniejszającą się wraz ze wzrostem dochodów. Z drugiej nałożył specjalny podatek solidarnościowy na milionerów: każdy, kto zarobi powyżej miliona złotych w ciągu roku, będzie musiał zapłacić od tej nadwyżki 4-proc. daninę.
Wprowadzenie dodatkowej niskiej stawki jest więc możliwe, pytanie tylko, przy jakim miałoby to nastąpić progu. Gdyby wyznacznikiem miała być średnia płaca, to dodatkowy niższy próg należałoby ustalić gdzieś na poziomie 60 tys. zł rocznie. To oznaczałoby, że skorzystałoby ok. 16,5 mln podatników. Ile miałaby wynosić stawka? Tutaj rachunki mogą być tylko bardzo „zgrubne”. Zakładając, że w kieszeniach podatników z pierwszej nowej grupy miałoby zostać 500 zł, to – odnosząc to do danych z 2017 r. – oznaczałoby to ubytek w budżecie rzędu 8,2 mld zł.

Niższe składki

Rząd może szukać sposobów na zmniejszenie obciążeń dla zarabiających nie więcej niż średnią krajową, nie tylko zmieniając podatki. Są jeszcze składki, choćby na ubezpieczenia społeczne, które stanowią istotną część tzw. klina podatkowego. Minister finansów Teresa Czerwińska podczas niedawnego spotkania z dziennikarzami wyraźnie zwracała uwagę, że podatki to nie wszystkie daniny, których obniżeniem można stymulować wzrost gospodarczy.
Z obniżkami składek na ZUS rząd będzie jednak musiał być ostrożny, bo jeśli ulży pracownikom, to jednocześnie obniży im emerytury w przyszłości. Ale nie można wykluczyć, że zechce obniżyć inne składki płacone dziś przez pracodawców. Na przykład na Fundusz Pracy, która przy pensji brutto na poziomie ok. 5 tys. zł, wynosi 122 zł miesięcznie. Zmniejszenie jej mogłoby być czymś w rodzaju rekompensaty za wprowadzenie pracowniczych planów kapitałowych. Pracodawcy już od dawna zgłaszają obawy, że PPK podniosą koszty pracy, co w warunkach dużej konkurencji o pracowników będzie dodatkowym utrudnieniem.