DGP: Twierdzi pan, że w Polsce żyjemy w epoce „wielkiego osuszania”. Co to znaczy?
Jan Mencwel: Od co najmniej 100 lat prowadzimy politykę, która ma doprowadzić do pozbycia się z naszego kraju wody. Chodzi o to, by wszystkie tereny podmokłe znikły, by woda była skanalizowana, by rzeki stały się proste i odprowadzały nadmiar wody jak najszybciej.
No i, przede wszystkim, by stały się drogami wodnymi. Proszę pamiętać, że jeszcze w XIX w. Polska była krajem mokradeł, bagien oraz dzikich rzek. Napoleon podczas wyprawy na Wschód, gdy starł się z armią carską i próbował dogonić uciekających Rosjan, utknął na terenach podmokłych pod Pułtuskiem. Miał wówczas stwierdzić, że w Polsce odkrył piąty żywioł – błoto. Dla ludzi z Zachodu to był szok, dla nas wstyd i źródło kompleksów. Gdy odzyskaliśmy w 1918 r. niepodległość, natychmiast zaczęliśmy wszystko, co się da, osuszać, żeby zlikwidować tę „podmokłą Polskę”.
A co jest złego w takim osuszaniu?
100 lat temu nie było w tym nic złego. Osuszaliśmy, bo potrzebowaliśmy więcej ziemi, choćby po to, by przesiedlić część chłopów z przeludnionych wsi na południu Polski. A na północy i wschodzie były ziemie, tylko podmokłe. Osuszaliśmy, by zmniejszyć problemy zdrowotne wynikające z mieszkania na mokradłach – dużym wyzwaniem dla II RP była zapomniana dziś malaria. Wtedy plany szły dalej niż tylko osuszanie – łącząca północ i południe Wisła nie nadawała się do spławiania towarów, bo jest za płytka, więc myślano o tym, żeby ją przekopać i pogłębić. Rozumiem ówczesny tok myślenia. Ale dziś stosowanie tych samych metod będzie nas w tym rozwoju cofać.
Pisząc o czasach współczesnych, używa pan sformułowania „wojna o wodę”. Na czym ona polega?
Słysząc takie hasło, może przyjść do głowy film science fiction, że będziemy jak w „Mad Maxie” walczyć o ostatnią beczkę z wodą. Ale w dzisiejszej Polsce ta wojna wygląda inaczej. Nie jest w niej, jak w filmach, używana broń, tylko koparki.
CZYTAJ WIĘCEJ W ELEKTRONICZNYM WYDANIU "DGP. MAGAZYN NA WEEKEND">>>