Z Joanną Mazur i Marcinem Serafinem rozmawia Anna Wittenberg
Anna Wittenberg: Korzystają państwo z Ubera?

Joanna Mazur (doktor nauk prawnych, analityczka DELab UW: Podchwytliwe pytanie. Sprawdzę, wydaje mi się, że sama nie mam aplikacji na telefonie. Natomiast chciałabym zaznaczyć, że jesteśmy w nieco innym momencie niż na początku, kiedy Uber wchodził do Polski i kiedy pracowaliśmy nad naszym artykułem ("Opóźnianie państwa: jak platformy cyfrowe przyczyniają się do opóźnień w egzekwowaniu i przyjmowaniu przepisów oraz co na tym zyskują" - red.) i zasady, do których przestrzegania zobowiązane są wszystkie tego typu aplikacje, są już inne.

Cofnijmy się więc do 2014 r., kiedy firma pojawiła się w Polsce. Mieliśmy wówczas bardzo mocno uregulowany rynek taksówkarski. Jak to możliwe, że z dnia na dzień każdy mógł zacząć wozić pasażerów bez licencji?
Reklama

Marcin Serafin (doktor socjologii, socjolog ekonomiczny, adiunkt w IFiS PAN): Dla porządku trzeba powiedzieć, że Uber nie był pierwszą firmą, która próbowała się rozepchnąć wśród taksówkarzy. Na początku XXI w. mieliśmy przykłady usług typu night driver, które omijały istniejące regulacje i pozwalały kierowcom bez licencji przewozić pasażerów. Te rozwiązania były jednak częściowo zwalczane i nigdy nie osiągnęły takiej skali jak Uber. Jednym z kluczowych czynników jego sukcesu było użycie technologii, dzięki której szybko uzyskano efekt skali. Rozwiązanie przyciągnęło zarówno kierowców, którzy chcieli zaoferować swój samochód jako taksówkę, jak i pasażerów, dla których zamawianie przejazdu przez aplikację było po prostu wygodne.

Reklama
Państwo wtedy nie zareagowało?
Reklama

M.S.: Nie reagowało, a jak już, to robiło to wolno albo w ograniczony sposób. Możemy próbować znaleźć wiele uzasadnień. Jedno jest takie, że Uber jednak uparcie i wszędzie próbował się przedstawiać jako coś innego niż taksówka. Mieliśmy więc do czynienia z szeroko zakrojoną akcją podkreślającą, że przewozy zamawiane przez aplikację są innowacją – czymś zupełnie innym niż przejazdy taksówkami. Drugie wyjaśnienie to interes konsumentów – usługa, która pojawiła się na rynku, nagle okazała się dużo tańsza niż te, z którym mieliśmy do czynienia dotychczas. Klienci szybko się do niej przywiązali, w czym pomogły łatwość obsługi i przyjazny interfejs. Później trudno było już ingerować w sposób, w jaki ona działa.

Klienci stawali się obrońcami Ubera?

M.S.: Taką prawidłowość wskazali politolodzy Pepper D. Culpepper i Kathleen Thelen. Nazwali ją władzą platform. Chodzi o to, że nowoczesne platformy technologiczne nawiązują relację z dużą liczbą konsumentów, stając się ważnym elementem ich codziennego życia. W ten sposób utrudniają państwu ich ograniczanie, bo naturalnie angażują po swojej stronie konsumentów. Oczywiście to się działo nie tylko w Polsce, lecz wszędzie na świecie, gdzie Uber zaplanował ekspansję.

J.M.: Wydaje mi się też ważne, że od początku wiemy, ile zapłacimy za przejazd, co było dla wielu klientów ogromną zmianą na plus.

CZYTAJ WIĘCEJ W WEEKENDOWYM WYDANIU MAGAZYNU DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ>>>