Do 2040 r. terenów zielonych ma być o co najmniej 3 proc. więcej, a do 2050 r. o 5 proc. więcej w stosunku do całkowitej powierzchni miast, miasteczek i przedmieść w 2024 r. – wynika z najnowszych poprawek Europejskiego Komitetu Regionów do projektu rozporządzenia Parlamentu i Rady UE w sprawie odtwarzania przyrody. W praktyce może to oznaczać, że tam, gdzie nie będzie przestrzeni na dodatkowe zazielenienie, nie będzie również miejsca na nowe inwestycje.

Włodarze są zaniepokojeni

Chociaż nikt nie ma wątpliwości, że roślinność jest w miastach niezbędna, to tak postawione cele zaniepokoiły lokalnych włodarzy. Zarząd Związku Miast Polskich we wstępnej ocenie stwierdził, że propozycja "może zablokować rozwój miast i stać się dla niektórych dramatycznym wyzwaniem”. Instytut Rozwoju Miast i Regionów (IRMiR) alarmuje z kolei, że ustanowienie sztywnych wskaźników odnoszących się do granic administracyjnych miast spotęguje efekt suburbanizacji i przekreśli szanse na realizację koncepcji miast zwartych. Gdyby nałożyć te cele na polskie miasta, które mają jeszcze duży potencjał rozwoju w swoich granicach, to osiągniemy skutek przeciwny od założonego - wskazuje dr Karol Janas z IRMiR.
Reklama

Stanowisko ekologów

Reklama
Innego zdania są organizacje ekologiczne. Te chciałyby zmiany podejścia w prowadzeniu inwestycji w miastach, do czego finalnie nowe rozporządzenie może je zmusić. Zamysł tych przepisów jest taki, że nie zmniejszamy terenów zielonych, ale rozwój też musi następować. Powinniśmy więc poruszać się w ramach terenów już zabudowanych i mniej intensywną zabudowę zastąpić bardziej intensywną - mówi dr Wojciech Szymalski, prezes Instytutu na rzecz Ekorozwoju. Sceptycznie do unijnych propozycji nastawione jest Ministerstwo Klimatu i Środowiska, które postuluje, aby wskaźniki wzrostu nie były wyliczane w odniesieniu do całej powierzchni miast, ale do samych terenów zielonych znajdujących się już w przestrzeni miejskiej.