Po pół roku pełnoskalowego konfliktu wnioski na temat działań Rosji nie różnią się od tych, które nasuwały się w pierwszych tygodniach i miesiącach inwazji – mówi PAP Mariusz Cielma.

Znikome postępy Rosji

Rosyjska armia ewidentnie wciąż zmaga się z tym samym problemem – nieumiejętnością współdziałania w ramach różnych rodzajów sił zbrojnych. Ograniczenie celów, czyli skrócenie linii frontu i skupienie się na Donbasie też nie przyniosło oczekiwanych efektów. Po zajęciu Siewierodoniecka i Lisiczańska w zasadzie mówimy o znikomych rosyjskich postępach – ocenia Cielma.

Reklama

Skoncentrowanie rosyjskich sił w Donbasie, zastosowanie walca artyleryjskiego, przejście do "klasycznej linii frontu" miały przynieść Rosji większe korzyści, jednak, zdaniem eksperta, oczekiwania te się nie spełniły.

Mieliśmy obrazek armii, która nie potrafi działać w sposób zsynchronizowany. Która opiera się wyłącznie o swoją przewagę, liczoną w wagonach amunicji i artylerii. Która używała lotnictwa jako artylerii powietrznej i bała się wlatywać na terytorium, kontrolowane przez Ukrainę – wylicza rozmówca PAP.

Poza tym po pół roku oceniam, że Rosjanie na tym etapie nie mają wydajnego systemu mobilizacyjnego. Mają duży problem nie tylko już z istniejącymi jednostkami, ale program batalionów ochotniczych chyba nie przyciąga dużo nowych rekrutów. Pomimo zachęt finansowych, niemałych jak na warunki rosyjskie, nie można chyba powiedzieć, że armia rosyjska wystawia jakiś drugi rzut czy ma jakiś plan ofensywny, który mogłaby zrealizować w stosunkowo krótkim czasie – analizuje Cielma.

Brak chętnych do wojska

Reklama

Nie ma krytycznej masy chętnych do wojska, nawet za niemałe pieniądze. Być może wynika to z tego, że społeczeństwo widzi, jak nieefektywnie działa armia i że nie liczy się z życiem tych żołnierzy – ocenia.

Zdaniem eksperta ważnym wnioskiem, który można wysnuć po pół roku pełnoskalowego konfliktu jest to, że ocena armii na podstawie liczby żołnierzy i uzbrojenia może być mylące. Formalnie Rosja była "drugą armią świata", ale liczby to tylko jeden z parametrów i nie pozwalają na całościową ocenę stanu sił zbrojnych – podkreśla.

Owszem, pojawiają się głosy, że w Rosji nie ogłoszono mobilizacji, że jest to dla niej operacja o ograniczonym zasięgu, ale działania były prowadzone na bardzo dużą skalę, Ukraina to 44-milionowe państwo, dwa razy większe terytorialnie niż Polska. Mam wątpliwości, czy nawet w przypadku mobilizacji sytuacja byłaby diametralnie inna. Skoro armia regularna nie tworzy potencjału, straciła wigor, to trudno oczekiwać, że powołanie pod broń nawet kilkuset tysięcy cywili coś by istotnie zmieniło – uważa Cielma.

W oficjalnych sondażach Rosjanie popierają wojnę. Nawet jeśli założymy, że to jest prawda, to jeśli patrzymy dzisiaj, jaka jest chęć i wola przyłączania się do jednostek ochotniczych, to tego masowego poparcia nie widać. Jest różnica między kiwaniem głową a udziałem w działaniach zbrojnych – dodaje analityk.

Duże szkody dla gospodarki

Jego zdaniem z perspektywy Kremla mobilizacja, zerwanie życia cywilnego i przestawienie państwa na tory wojenne mogłoby nie przełożyć się na istotny efekt na polu walki, jednocześnie powodując duże szkody dla gospodarki i dla władz politycznych.

Strona ukraińska, jak zaznacza ekspert, także zmieniała swoje cele. Jakoś mniej ostatnio słyszymy o możliwym odbiciu Chersonia. Te wcześniejsze deklaracje to jednak nie musiał być blef – być może Kijów liczył na większą pomoc z Zachodu. Zauważmy, na Ukrainę nie pojechał żaden amerykański, niemiecki, brytyjski czołg. Owszem, polskie czołgi trafiły tam w niemałej liczbie, ale te zasoby też się wyczerpią – mówi ekspert.

Zdaniem rozmówcy PAP "Zachód dostarcza amunicję i sprzęt w takiej ilości, by nie dać Ukrainie przegrać, ale nie tyle, by mogła wygrać".

Minęło pół roku. Gdyby zacząć szkolenia załóg np. do (amerykańskich czołgów) Abramsów w marcu, to już po kilku miesiącach Ukraina mogłaby wystawić na przykład ich batalion. Zachód pomaga, ale ewidentnie nie chce sięgać do zasobów głębiej. Rosja na pewno liczy na to, że czas będzie grać na jej korzyść, wywołując "zmęczenie tematem" na Zachodzie. Ciężka gospodarczo i finansowo zima, która na pewno czeka Ukrainę i która nie będzie łatwa także dla jej sojuszników, to coś, na co Moskwa na pewno bardzo czeka – prognozuje Cielma.