Mimo rosnącej potęgi Chiny nadal tkwią w granicach strefy wpływów, jaką nakreślono po II wojnie światowej. Japonia, Korea Południowa i inne kraje regionu nie muszą podporządkowywać się dyktatom rozpychającego się sąsiada, bo mogą liczyć na wsparcie Stanów Zjednoczonych. Nawet Tajwan, uznawany przez Pekin za zbuntowaną prowincję, wciąż pozostaje poza jego zasięgiem. Waszyngton nie zamierza bowiem pozwolić, by chińskie mocarstwo zamknęło mu przed nosem drzwi do Azji i uderzyło w żywotne interesy Amerykanów. Ci muszą więc uparcie trzymać stopę na progu i jedynie potężne kopnięcie – czyli wojna – mogłoby radykalnie zmienić sytuację.

Młodzieńcze wspomnienie Roosevelta

Weteran amerykańskiej polityki Henry L. Stimson z pewnym zaskoczeniem przyjął w styczniu 1934 r. zaproszenie do rezydencji prezydenta Franklina D. Roosevelta w Hyde Parku. Przez całą karierę był związany z Partią Republikańską. Pełnił m.in. funkcję sekretarza obrony w administracji Williama H. Tafta i sekretarza stanu w rządzie Herberta C. Hoovera. Kiedy ten drugi przegrał walkę o reelekcję, Stimson wycofał się z działalności publicznej i otworzył kancelarię prawną.
Reklama
Roosevelt, następca Hoovera, zapragnął porozmawiać z doświadczonym dyplomatą o Japonii. Stimson uchodził za zaciekłego wroga tego kraju. Regularnie ostrzegał Hoovera i opinię publiczną przed zagrożeniami, jakie stwarzała dla Ameryki ekspansja Cesarstwa. Zwłaszcza po tym, jak we wrześniu 1931 r. japońskie wojska najechały Mandżurię. Stimson, wówczas sekretarz stanu, zadbał o to, by Liga Narodów potępiła Tokio (mimo że USA nie należały do organizacji). „Kierowany przez Stimsona Departament Stanu opracował nową strategię polityki dalekowschodniej, zgodnie z którą Stany Zjednoczone odrzucały możliwość akceptacji jakiegokolwiek porozumienia, które podważałoby suwerenność Chin oraz ich integralność terytorialną i administracyjną” – pisze Mariusz Puchacz w opracowaniu „Henry L. Stimson i internowanie amerykańskich Japończyków podczas drugiej wojny światowej”. Strategia ta była kontynuacją polityki otwartych drzwi, którą ogłosił pod koniec XIX w. sekretarz stanu John Hay. Mówiła ona, że Stany Zjednoczone nie wezmą udziału w wojnach na Dalekim Wschodzie toczonych przez inne mocarstwa, ale będą realizować i bronić swoich interesów gospodarczych w Azji. Uznawano, że drzwi muszą być tam dla USA zawsze otwarte i żadna siła nie ma prawa ich zamknąć.
Jak zanotował w swoim dzienniku Stimson, podczas rozmowy w Hyde Parku prezydent podzielił się z nim wspomnieniem z czasów studenckich. Otóż na Uniwersytecie Harvarda Roosevelt zakolegował się z pewnym Japończykiem, który opowiedział mu o tajnym, rozpisanym na wiele dekad planie rządu w Tokio. Jego celem było podporządkowanie nie tylko Chin, ale wszystkich lądów na południowym Pacyfiku, łącznie z Australią, Filipinami i Hawajami. Pod egidą Cesarstwa miało się narodzić imperium Azjatów, potężniejsze od Stanów Zjednoczonych. W studenckich czasach Roosevelta wizja ta wydawała się fantasmagorią, ale w latach 30. XX w. zaczęła nabierać realnego kształtu. Dlatego prezydent postanowił kontynuować kurs wytyczony wobec Tokio przez Henry’ego L. Stimsona. „Takie stanowisko Roosevelta wynikało z autentycznego przekonania o zagrożeniu, jakie Japonia miała stanowić dla bezpieczeństwa i interesów Stanów Zjednoczonych” – podkreśla Mariusz Puchacz.