- Zwiększamy zdolności wojsk rakietowych i artylerii! Podpisałem zapytanie ofertowe dot. pozyskania około 500 wyrzutni M142 Himars na potrzeby ponad 80 baterii systemu. Planujemy wysoki poziom polonizacji sprzętu i jego integrację z polskim systemem zarządzania walki – ogłosił w czwartek minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak. To potężna broń, która może razić przeciwnika odległego nawet o 300 km. Oczywiście jeśli ma się odpowiednie pociski.
Patrząc na walki w ukraińskim Donbasie widać, że tego typu uzbrojenie do skutecznej obrony jest niezbędne. W tym komunikacie zdumiewać może tak duża liczba tych wyrzutni, ale rosyjska napaść na Ukrainę zmieniła wszystko. Nastał czas zbrojenia.
Ile wydamy?
Jak wiadomo, bezpieczeństwo ma swoją cenę. Bardzo konkretną cenę. W 2019 r. resort obrony podpisał umowę na dostawę jednego dywizjonu Himars (18 wyrzutni) i dwóch wyrzutni szkoleniowych. To kosztowało wówczas nieco ponad 400 mln dolarów. Jeśli teraz kupujemy 25 razy więcej to proporcjonalnie licząc wychodzi 10 mld dolarów. Ale tym razem zamówienie będzie większe, część elementów (na pewno ciężarówki i system kierowania ogniem) będzie z Polski, może więc będzie taniej. Załóżmy, że będzie to nieco ponad 8 mld dolarów, czyli ok. 40 mld zł.
Dwa dni wcześniej Błaszczak poinformował o tym, że właśnie złożyliśmy zapytanie ofertowe na kolejne baterie systemu przeciwrakietowego Patriot. Tym razem będzie ich sześć. Pierwsze dwie, które będą dostarczone w najbliższych miesiącach, ale za której już zapłaciliśmy większość, kosztowały nas ponad 20 mld zł. Teraz kwota będzie ok. dwa razy większa. Kolejne 40 mld zł. Jeśli mówimy o obronie polskiego nieba, to warto podkreślić że przeciwlotniczy program Narew, który właśnie jest negocjowany przez Agencję Uzbrojenia to koszt ok. 60 mld zł. Z kolei w kwietniu podpisaliśmy umowę na zakup 250 czołgów Abrams. Ponad 20 mld zł. Do tego dorzucić trzeba kolejne 20 mld zł, które już spłacamy za 32 samoloty F – 35. Jeśli dorzucimy do tych projektów takie drobnostki jak podpisany ostatnio program bezzałogowców Gladius (2 mld zł), tzw. małą Narew to podchodzimy do 200 mld zł. A ta kwota nie obejmuje śmigłowców uderzeniowych, które pewnie wkrótce zakupimy czy wozów bojowych Borsuk, na co również wydamy w sumie co najmniej 20 mld zł.
Skąd pieniądze na uzbrojenie?
Zaprezentowany trzy miesiące temu budżet ministerstwa obrony narodowej na 2022 r. to nieco ponad 57 mld zł. Ale warto tę kwotę traktować jako wyjściową, która jeszcze wzrośnie. Zgodnie z niedawno uchwaloną ustawą o obronie ojczyzny (popierała go ponadpartyjna większość) od przyszłego roku będziemy wydawać na uzbrojenie co najmniej 3 proc. PKB, czyli ponad 80 mld zł. To pierwsze i podstawowe źródło finansowania wydatków na nowy sprzęt.
Drugim jest Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, za obsługę którego odpowiada Bank Gospodarstwa Krajowego. Jak tłumaczą urzędnicy MON, „powołanie funduszu otwiera nowe ścieżki pozyskiwania finansów na modernizację Sił Zbrojnych RP, takich jak możliwość emisji obligacji. Przez ten instrument będzie istniała możliwość zakupu nowoczesnych technologii i sprzętu zarówno w Polsce, jak i za granicą. Fundusz będzie mógł również korzystać z innych źródeł, takich jak wpływy ze skarbowych papierów wartościowych, z wpłat lub darowizn, czy środków z budżetu przekazanych przez Ministra Obrony Narodowej”. Trudno szacować jakie to będą dokładne kwoty, czy znajdą się chętni na kupno tych obligacji, jakie będą wpłaty z zysków Narodowego Banku Polskiego, itd. Mowa jednak o miliardach złotych rocznie. Można się zastanawiać, czy będzie ich kilka czy kilkanaście.
Wreszcie jest trzecia, znacznie bardziej niepewna i otoczona mgłą nieprzewidywalności droga finansowania polskich wydatków na uzbrojenie. To finansowanie z innych krajów, głównie ze Stanów Zjednoczonych. Tutaj jedną opcję stanowi niedawno podpisany przez prezydenta Joe Bidena akt Lend & Lease, który przewiduje dziesiątki miliardów pomocy wojskowej dla Ukrainy. Ale co z naszego punktu widzenia jest istotne, także dla innych sojuszników w regionie. Jeśliby faktycznie miały z tego korzystać inne państwa, to Polska jako największe państwo wschodniej flanki jest pierwsza w kolejce. Drugą opcją, wydaje się że mniej atrakcyjną, jest amerykański program Excess Defense Articles, czyli przekazywanie nadwyżek sprzętu amerykańskim sojusznikom. Tak pozyskaliśmy ostatnio m.in. samoloty transportowe C-130H. Przy EDA państwo odbiorca zazwyczaj płaci za transport i modernizację pozyskiwanego sprzętu.
Być może także inni zachodni sojusznicy postanowią wesprzeć Polskę w pozyskiwaniu uzbrojenia. Tutaj naturalnym partnerem byliby Niemcy, którzy m.in. zadeklarowali przekazanie Czechom kilkunastu czołgów Leopard 2A4. Ale dotychczas mimo przemówień o tym, że „Putin nie może wygrać tej wojny” za słowami kanclerza Olafa Scholza nie idą czyny.
Zakup to dopiero początek
O ile wydaje się, że w najbliższych latach nie będziemy mieli problemów ze sfinansowaniem zakupu uzbrojenia, to trudności mogą nas czekać za kilkanaście lat. Warto pamiętać o tzw. koszcie życia produktu. Sam zakup to ok. 30 proc. Pozostałe 70 proc. to użytkowanie i utrzymanie tego sprzętu, jego modernizacje, a na końcu utylizacja. Tak więc jeśli teraz wydamy 200 mld zł na zakupy, to 400 – 500 mld zł będzie nas kosztować ten sprzęt w perspektywie kolejnych 40 – 50 lat. Czyli tylko na utrzymanie nowego uzbrojenia będziemy przez lata wydawać po 5 mld zł rocznie. Warto o tym pamiętać i już dziś się do tego przygotowywać.